47. Przynajmniej już nie zachoruję

2.5K 375 384
                                    


><><Louis><><

Zostawił mnie. Odjechał. Opadłem na kolana i nie miałem siły wstać. Od płaczu bolała mnie głowa, ale nie tak bardzo jak serce. Liczyłem, że Harry mi uwierzy, że do siebie przytuli i powie, że jestem przy nim bezpieczny. Ale on tego nie zrobił. Nie zrozumiał mnie, nazwał kłamcą. Nigdy bym czegoś takiego nie wymyślił. Starałem się uspokoić, co nie szło mi za dobrze. Nie wiem nawet ile czasu tak siedziałem. Liczyłem, że Harry wróci, że tylko żartował, ale jak można było z czegoś takiego robić sobie żarty?

Gdy w końcu udało mi się zdusić w sobie szloch, podniosłem się z trawy. Cały drżałem. Nie miałem już nic. Kochałem Harry'ego i nie potrafiłbym znieść jego gardzącego spojrzenia. Nie miałem do czego wracać. Spojrzałem w stronę w którą kilkanaście minut temu odjechał Harry. Nie wróci, już to wiedziałem.

Dan był dla niego przykładem, wzorem do naśladowania. Kochał go jak ojca. To zrozumiałe, że mi nie wierzy. Co ja w ogóle sobie myślałem? Że powiem mu i on będzie mi współczuł? Byłem  głupi. Harry mnie teraz nienawidził. Niepotrzebnie wracałem.

Skierowałem się teraz w stronę Apacza. Stał cierpliwie przy ogrodzeniu i skubał trawę. Podszedłem do niego i pogłaskałem po łbie. Był prezentem od Harry'ego. Powinienem mu go zwrócić, nie mogłem zatrzymać.

- Dobrze mi służyłeś, mały. - uśmiechnąłem się kwaśno. - Wracaj do domu.

Sięgnąłem po lasso przytroczone do siodła i powiesiłem je na płocie. Odwiązałem konia i skierowałem w stronę rancza. Pożegnałem się i pogoniłem go liną. Zaczął biec przed siebie. Na pewno znajdzie drogę. Kiedyś jak byłem mały i zgubiłem się w lesie, wystarczyło dać wolne wodze wierzchowcowi i sam zaprowadził do domu. Były to mądre zwierzęta, tak samo jak psy.

Odszedłem od ogrodzenia i podszedłem do rzeki. Tam usiadłem i przez chwilę wpatrywałem się w płynącą wodę. Sięgnąłem ręką, zanurzając ją w chłodnej cieczy. Odłożyłem lasso obok. Nie miałem siły znów podróżować. W zasadzie to nie chciałem. Tu poczułem się jak w domu.

Ściągnąłem kapelusz i położyłem go na swoim udzie. Faktycznie był zniszczony. W kilku miejscach materiał był poprzecierany. Dotknąłem tych miejsc opuszkami palców. Kiedyś po tym nakryciu głowy przebiegły owce Liama. To był cud, że mi go nie zjadły.

Dlaczego akurat teraz wzięło mnie na wspomnienia? Czy to prawda, że chwilę przed śmiercią przebiega nam życie przed oczami? Jeśli tak, to chociaż w ostatnich chwilach nie chcę widzieć Dana. Zaśmiałem się teraz cicho i pokręciłem głową. Po co w ogóle o tym rozmyślam?

Spojrzałem na sznur przy mojej nodze. Byłem tchórzem. Przez te lata sobie radziłem, ale nie teraz. Mówią, że płacz nie jest oznaką słabości, ale wątpiłem w to. Byłem słaby. Czasami ludzie są silni zbyt długo i po prostu... nie wytrzymują.

Jak do tej pory wyglądało moje życie? Dzieciństwo miałem całkiem udane. Miałem Liama i wszystko wydawało się takie beztroskie. Potem rodzice zginęli w wypadku, straciliśmy dom. Następnie mój brat zmarł. Tułałem się po miastach aż w końcu przybyłem tutaj. Myślałem, że gorzej już nie będzie. Widocznie było. Dan zgotował mi piekło na ziemi. Zniszczył mnie psychicznie. Ślady na ciele w postaci siniaków i zadrapań zniknęły, ale ran na duszy nie dało się usunąć. A dzień w którym umarłem, a raczej umrę? Całkiem udany. Do momentu rozmowy z zielonookim był wspaniały. Nie zliczę wszystkich pocałunków i zapewnień miłości. Ale to nie wina Harry'ego. Po prostu ja miałem w życiu pecha, to ze mną coś nie tak.

Piękny dzień poszedł w zapomnienie. W ciągu tych godzin po odjeździe Harry'ego zaczęło się chmurzyć. Lada moment się rozpada. Miałem nadzieję, że Apacz dotrze na ranczo na czas. Konie nie znoszą burzy, a właśnie na nią się zapowiadało.

Ostatni raz spojrzałem na rzekę, po czym spojrzenie przeniosłem na lasso. Sznur był gruby i niejedno rozpędzone zwierzę utrzymał, więc dlaczego nie miałby mnie? Nie byłem przecież aż taki gruby. Chwyciłem koniec liny  i zrobiłem pętelkę. Nie wiem czy wykonałem to poprawnie, ponieważ nigdy przez myśl nie przyszło mi wieszanie się.

Jedyne czego żałowałem to, że nie zrobiłem tego lata wcześniej. Powinienem to zakończyć po pierwszej nocy, gdy przyszedł Dan. Nie wiedziałem jeszcze o tym, że ktoś mógłby mnie pokochać i nie musiałbym mieć z tego powodu wyrzutów sumienia. A teraz? W sumie też nie powinienem ich mieć. Przecież Harry mnie nienawidzi, nie kocha mnie, już nie.

Spojrzałem w niebo, kiedy pierwsze krople deszczu zaczęły moczyć mi ubranie. Miałem rację co do pogody. Przynajmniej już nie zachoruję. - pomyślałem, śmiejąc się gorzko. Nie będę musiał znosić więcej cierpienia. W końcu będę wolny, tak naprawdę.


><><><><><><><><><><><><><><><><

Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!

Łapcie drugi rozdział na dziś ^.^

Jesteście najlepsi ♥♥♥

Dobranoc ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego XxX

><><><><><><><><><><><><><><><><

Lonely Cowboy ~Larry ❌Where stories live. Discover now