Rozdział 29

2.4K 135 90
                                    

Półtora miesiąca później

W dzień pogrzebu Sherlocka John zadeklarował mi, że on nie da rady mieszkać na Baker Street. Oczywiście nie robiłam mu o to żadnych problemów, powiedziałam, że ja tu zostanę, aby o nie dbać. Zgodził się. Chciał wynająć jakieś niewielkie mieszkanko, na co nie mogłam pozwolić. Znowu wróciłby do klitki, w której mieszkał przed byciem współlokatorem Holmesa. Po bardzo długiej rozmowie, która odbyła się dwa dni po pogrzebie Sherlocka, John zgodził się wreszcie na mieszkanie z moim bratem. Greg sam zaproponował takie rozwiązanie, ponieważ po mojej przeprowadzce na Baker Street zaczął czuć się samotny. Ostatecznie rozwiódł się z Lindą dwa tygodnie temu i już na stałe, będzie miał ten jeden pokój wolny. Watson na początku podobno był dość skrępowany, ale już po kilku dniach odnalazł wraz z moim starszym bratem wspólny język i rytm dnia.

Mnie zaś przytłacza ta cisza panująca w mieszkaniu. Brak dźwięku tłuczonych szklanych naczyń, brak strzelania do ściany, brak krzyku wściekłego Loczka, który drugi dzień nie potrafi znaleźć sobie zajęcia. Brak wszystkiego. Zaczynam znikać wraz z jego głosem, zapachem i świdrującym spojrzeniem. Postać Sherlocka z dnia na dzień, gdzieś ucieka. Staram się go złapać w dźwiękach strun jego skrzypiec, ponownie usłyszeć jego zirytowane uwagi kierowane do tego durnego hiszpańskiego serialu, zapamiętać uśmiech widniejący na naszym wspólnym zdjęciu, poczuć jego dotyk w nocy na mej skórze. Niestety to wszystko zanika, jakby moja pamięć chciała go wymazać. Tak jak zrobiła to lata temu z Michaelem. Gdyby była tu ze mną moja świętej pamięci ciotka Isabelle określiłaby mnie mianem Famme Fatale. Zresztą co się dziwić.

Jeśli chodzi o moją kontrowersyjną przeszłość wiedzą o niej tylko Mycroft i John. Oczywiście chciałam powiedzieć Gregowi, ale nie potrafiłam znaleźć na to odpowiedniego momentu. Po śmierci Sherlocka każdy z nas był przygnębiony, żałoba przejęła nasze życia do takiego stopnia, że nikt nie chciał poruszać tematu Moriarty'ego i Holmesa. Także po rozmowie z przyjacielem wspólnie uznaliśmy, że im mniej osób o tym wie, tym ja jestem bezpieczniejsza. Kto wie, czy w Londynie nie krążą jeszcze zwolennicy Jima bądź jego ludzie szukający zemsty na jego mordercy.

Jednak to nie jest wcale najgorszą częścią ostatnich tygodni mojego życia. Dopiero teraz, gdy te wszystkie emocje stały się normalnością, zlały się z moim życiem codziennym, dostrzegłam u mnie brak miesiączki. Powinnam dostać okresu mniej więcej cztery tygodnie temu. Każdego poranka i każdego wieczora wmawiałam sobie, że to przez stres związany z ostatnimi wydarzeniami. Niestety nie zanosi się, abym dostała go dzisiaj, jutro czy nawet pojutrze.

Z trzęsącymi się dłońmi i pudełkiem pod pachą, kieruję się do łazienki. Podczas całego procesu modlę się, aby mój brak miesiączki nie był związany z ciążą. Odkładam test na umywalkę i chowam twarz w dłonie. Czekanie na wynik sprawia, że czas zwalnia. Minuty się dłużą i ma się poczucie, że trwa to całą wieczność. Po upływie określonego czasu zerkam na ekranik.

– O kurwa. – Odkładam pozytywny test ponownie na umywalkę. – Spokojnie Elizabeth, takie testy nie są zbyt wiarygodne.

Mimo słów pocieszenia, które sama sobie wypowiedziałam, robię kolejny test. I kolejny, i kolejny, i kolejny. Każdy z nich wychodzi pozytywny. Rozsiadam się bardziej na ubikacji i przeklinam soczyście pod nosem. Jestem w ciąży z mężczyzną, który nie żyje już miesiąc. Ten ktoś, kto decyduje o moim losie, bardzo mnie nienawidzi.

Sprawnie się ogarniam i z nieznanego mi powodu ruszam szybko w stronę kuchni, otwieram pierwszą szafkę i wyciągam z niej złocisty trunek oraz szklankę. Wracam z nimi do salonu, po czym nalewam whisky do połowy szklanki. Biorę ją w dłoń i przyglądam się zawartości, która pod wpływem moich trzęsących się rąk zaczyna się bujać. Przygryzam lekko dolną wargę, która także z każdą sekundą trzęsie się coraz bardziej. Wściekła ciskam szklanym naczyniem o ścianę, złocista whisky rozlewa się na różne strony świata wraz z rozsypującymi się kryształkami powstałymi po rozbiciu szklanki. Kładę dłonie na biodrach i już po chwili rzucam się na wszystkie dokumenty, gazety oraz książki leżące na biurku. Zrzucam je z ogromną siłą, to samo robię z książkami na półkach. Wywracam fotele, krzesło, nawet stolik kawowy. W końcu łapię za skrzypce i w momencie, gdy już mają roztrzaskać się na miliony kawałków, opuszczam powoli ręce. Kolejne łzy spływają po moim policzku, odkładam instrument na miejsce, a następnie rozglądam się po pomieszczeniu. Siadam na podłodze, opierając się o kanapę. Widząc ten cały bałagan, zdaje sobie sprawę, że to w żaden sposób mi nie pomogło.

The Black Dahlia • Sherlock HolmesWhere stories live. Discover now