Rozdział 14

2.5K 158 32
                                    

     Ból mostka w randomowych momentach przypomina mi o wczorajszym wieczorze zakończonym porażką. Kolejne morderstwo i ucieczka Oscara Dzundzy. Greg oczywiście dramatyzował i zrobił scenę o tym, że mogło się skończyć gorzej. Złamany mostek, uderzenie głową w coś twardego i tak dalej. Przyjął do wiadomości, że mój upadek zamortyzował Sherlock, jednak nie sprawiło, że ukrócił swój monolog o dwadzieścia minut. Rankiem przed wyjściem z domu Greg – jak to ma w zwyczaju po takich ojcowskich akcjach – przeprosił za swoje zachowanie i obiecał ograniczyć ojcowanie. Znam go całe życie, więc przyjęłam przeprosiny i nie uwierzyłam w obietnicę.

     Starszy brat parkuje niedaleko Galerii Hickman, po czym bez słowa ruszamy w stronę budynku. To nasze typowe zachowanie po przeprosinowe. Czasami lepiej jak się do siebie nie odzywamy przez pewien czas. Po minięciu łuku prowadzącego do galerii, dostrzegam Holmesa i Watsona.

     — Mam nadzieję, że nie czekaliście zbyt długo — rzucam w powietrze zaraz po tym jak zatrzymujemy się naprzeciwko współlokatorów.

     — Przyjechaliśmy chwilę przed wami — odpowiada z subtelnym, uspokajającym uśmiechem John i zerka na Sherlocka, jak gdyby czekał na potwierdzenie z jego strony.

     — Zamachowiec się odezwał? — Tym razem kieruję pytanie do Sherlocka i chowam dłonie do tylnych kieszeni spodni. Wiem, że założenie rąk na piersiach oznaczałoby kontakt z mostkiem, a co za tym idzie, ból.

     — Nie — odpowiada zdawkowo i rusza ku drzwiom wejściowym. Miło, że powiedział, abyśmy szli za nim albo oznajmił, iż czas wejść do środka.

     Wymieniam się znaczącymi spojrzeniami z bratem i Johnem, po czym podążamy za detektywem jak te owce za swym pasterzem.

     — W takim razie czeka na nasz ruch — stwierdzam w myślach i przyspieszam, aby stanąć ramię w ramię z detektywem. Nie skończyłam rozmowy z nim, a nie zamierzam mówić do jego pleców.

     — Lepiej się dziś czujesz?

     — Tak, ból przeszedł i... — przerywam, gdy dociera do mnie od kogo pochodzi to pytanie. Marszczę brwi i zerkam na Sherlocka. On patrzy na mnie pytająco, jakby moja reakcja na to pytanie wydała się dla niego czymś dziwnym. — Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że interesujesz się ludzkim samopoczuciem.

     — Naprawdę to, aż tak...

     — Witam ponownie. — Nagle znikąd przed nami pojawia się właścicielka galerii. Kobieta zakłada ręce na klatce piersiowej i patrzy to na mnie to na bruneta. — Witam panów.

     — Dzień dobry, inspektor Lestrade. — Greg podchodzi do ciemnowłosej i podaje jej dłoń. Ciemnowłosa ściska ją krótko, a zarazem stanowczo.

     — Doktor Watson, witam. — John robi to samo, a następnie staje obok nas. Po minie Wenceslas stwierdzam, że Greg zaraz się dowie o naszym małym włamaniu.

     — Domyślam się, że ponownie przyszli państwo wciskać mi fakt, że obraz jest fałszywy.

     — Tak, ponieważ to falsyfikat. — Sherlock zdejmuje z siebie płacz i kładzie go na barierkach zrobionych z grubego, czerwonego sznura. Greg zerka na mnie z pytająco uniesioną brwią, a ja kręcę przecząco głową. To nie czas na wyjaśnienia.

     — Obraz przeszedł wszelkie możliwe testy.

     — A kto je przeprowadzał? Pani? — pytam z uniesioną brwią i delikatnie zakładam ręce na piersiach, gdy Wenceslas rzuca mi poirytowane spojrzenie.

     Gdyby napięcie w pomieszczeniu miałoby przybrać fizyczną formę to właśnie między nami leciałyby iskry. Nagle czuję czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Ten uspokajający, a zarazem stanowczy uścisk należy tylko i wyłącznie do mojego brata. Rozluźniam się i wypuszczam bezgłośnie powietrze nosem. Kieruję wzrok na detektywa, kiedy do mych uszu dociera dzwonek ustawiony na różowym telefonie. Zamachowiec.

The Black Dahlia • Sherlock HolmesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz