Rozdział 23

2.3K 137 35
                                    

Dziś ku mojemu zdziwieniu budzę się wcześniej niż Sherlock. Oczywiście są dwie możliwości. Pierwsza, tylko udaje, że śpi. Druga, strach, który wczoraj odczuł, tak go wymęczył, że naprawdę śpi. Stawiam na ten pierwszy wariant. Holmes jest osobą, która praktycznie w ogóle nie potrzebuje snu. Czasami się zastanawiam czy on nie jest jakimś wampirem.

Sięgam po telefon, aby sprawdzić godzinę. Szósta piętnaście, idealna godzina na pobudkę i zaczęcie nowego dnia. Zwlekam się z łóżka, zabieram z walizki czyste ubrania i kieruję się do łazienki. Zdejmuję z siebie piżamę, a następnie wchodzę pod prysznic i odkręcam wodę. Wczorajszy wieczór wpłynął nie tylko na Sherlocka czy Henry'ego. Lodowata woda zaczyna uderzać w moje ciało, biorę głęboki wdech i zamykam oczy. Dość szybko przyzwyczajam się do tej temperatury, powoli zaczynam odkręcać ciepłą wodę. W końcu przybiera idealne ciepło, sprawiając tym, że chciałoby się zostać pod prysznicem na wieki. Przecieram dłońmi twarz kilka razy, zatrzymując je na linii włosów. Pomimo iż staram się myśleć o wszystkim, czego zdążyliśmy się dowiedzieć, moje myśli krążą wokół miny Johna, gdy usłyszał, jak Holmes wypowiada te rozdzierające serce słowa. Wiem, że wcale nie chciał tego powiedzieć, że to było tylko pod wpływem emocji połączonych z alkoholem. Jednak to wcale go nie usprawiedliwia.

Schodzę do części restauracyjnej w hotelu. Zamawiam kanapki oraz czarną kawę i już po chwili ruszam w stronę sali. Uśmiecham się łagodnie, gdy przy jednym ze stolików dostrzegam Johna pochylonego nad swoim notesem.

– Mogę się dosiąść doktorze Watson? – pytam żartobliwym tonem. Przyjaciel unosi wzrok i uśmiecha się do mnie życzliwie.

– Oczywiście, siadaj. – Wskazuje mi ręką krzesło. Odkładam na stolik swoje śniadanie, a następnie witam się z nim całusem w polik. – Zapomniałem, że nie tylko ja jestem rannym ptaszkiem. – Parskam krótko śmiechem, po czym siadam naprzeciwko niego. – Jak się spało?

– To ja raczej tobie powinnam zadać to pytanie. – Patrzę na Watsona wymownie z uśmiechem na twarzy. – Gdzie ty się szwendałeś do prawie trzeciej nad ranem?

– Zwiedzałem okolicę – odpowiada obojętnie i upija trochę kawy ze swojego kubka. – Musiałem pomyśleć, rozwiązać kilka spraw.

– Właśnie, co ze sprawą tego nadawania alfabetem? – Biorę spory łyk kawy, po czym zamykam na chwilę oczy i uśmiecham się łagodnie, gdy ciecz otula mój przełyk swoim ciepłem.

– Nieważne. Uznajmy, że nie było sprawy. – Marszczę brwi, ale pomimo ogromnej ciekawości, nie zadaję żadnych pytań. – Rozmawiałem z terapeutką Henry'ego.

– Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? – Biorę kęs kanapki, wlepiając swój ciekawski wzrok w przyjaciela.

– Niestety nie. Byłem już o włos od usłyszenia jakiejś nowiny, gdy przybył Bob Frankland i wszystko zepsuł. – Marszczę brwi, starając się przypomnieć sobie, kim jest ten cały Bob. – To ten doktor z Baskerville, nasz wybawiciel.

– Co zrobił?

– Wygadał się na temat tego, że prowadzimy śledztwo w sprawie Henry'ego i tego monstrum z Kotliny. Po tym Louise ulotniła się w mgnieniu oka. – Uśmiecham się wymownie do przyjaciela i upijam trochę kawy.

– Jesteście na ty, to znaczy, że podryw się udał. – Watson unosi jedną brew, a ja staram się nie roześmiać. – Ładna jest, chociaż?

– Lizzie! – Nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać. Po chwili zakrywam usta, gdy dostrzegam, że reszta ludzi w pomieszczeniu się na mnie patrzy.

– Sherlock cię do niej wysłał, prawda? – pytam, gdy już się uspokoję. Watson rzuca mi podejrzliwe spojrzenie.

– Skąd... – John bierze głęboki wdech i odwraca wzrok. – Ty mu to podpowiedziałaś?

The Black Dahlia • Sherlock HolmesWhere stories live. Discover now