Rozdział 12

2.6K 163 17
                                    

     Chciałabym umieć korzystać z wolnego tak jak poniektórzy. Bezczynność jest jedną z największych tortur jakie w życiu przeżywam. Po prostu nie potrafię siedzieć i nic nie robić, wiedząc, że roboty jest aż nadto. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że od rana nie dostałam od Sherlocka żadnej wiadomości à propos kolejnego zadania. Chodzę jak nakręcony bez przyczyny robocik i szukam sobie miejsca. W kacie desperacji prawie wysprzątałam lśniącą na błysk kuchnię byleby coś zrobić. Na szczęście Molly była na tyle miła, że pozwoliła mi popracować mimo mojego urlopu. Szczerze ją za to wyściskałam.

     Podczas przeglądania dokumentów ostatnio zmarłych pacjentów mój telefon zaczyna wibrować jak oszalały do takiego stopnia, że zaczyna kierować się ku krawędzi blatu. Podnoszę go by nie zaliczył pocałunku z podłogą i odbieram bez patrzenia.

     — Elizabeth Lestrade.

     — Cześć Betty, jesteś jeszcze w kostnicy? — Przytrzymuje telefon ramieniem i uśmiecham się szeroko.

     — Zdrobnienie i samochody w tle. Albo mój starszy brat się nudzi i potrzebuje rozmowy ze swoją młodszą siostrzyczką, albo właśnie jedziesz do mnie z dwoma osobnikami, których nazwisk wymieniać nie muszę. — Cisza, jaka nastaje, utwierdza mnie w przekonaniu, że to druga opcja jest prawidłową odpowiedzią. Aż czuję, jak moje ciało otula nowa dawka energii i podekscytowanie. — Mów czego potrzebujecie, a ja postaram się to wykonać.

     — Wysuniesz ciało Connie Prince? To kolejna zagadka od zamachowca.

     — Jasne. Będę na was czekać. — Rozłączam się i od razu przeszukuje akta. — Connie Prince, Connie Prince — powtarzam na głos i po chwili wyciągam dokumenty.

     Wysuwam jej ciało, a następnie studiuje z największą dokładnością wszystko, co ma w dokumentach. Wreszcie podchodzę do stołu i zaczynam je oglądać, chcąc się upewnić, że wszystko się zgadza. Zawsze tak robimy w razie, gdyby któraś z nas w wyniku zmęczenia lub zwykłej ludzkiej natury popełniła błąd. Marszczę brwi. Coś mi nie pasuje i mam wrażenie, że to nie jest wina mojego poranku bez kawy. Zerkam w dokumenty raz jeszcze i zapewne wzięłabym głęboki oddech, ale...przenoszę wzrok na kobietę. Molly pominęła w dokumentacji kilka — możliwe, że ważnych — szczegółów. Od razu wpisuje je w dokumentację w wolnym miejscu, nie chciałabym, aby później wyniknęły z tego jakieś problemy w szczególności dla Hooper.

     — Mogę stwierdzić, że stęskniłem się za tym widokiem — rzuca żartobliwie Greg, co szczerze wywołuje u mnie rozbawienie, ponieważ mój brat jest osobą najrzadziej widzącą mnie przy pracy w kostnicy.

     — Mówisz to tak, jakbyś widział mnie w pracy przynajmniej dwa razy dziennie. — Unoszę wzrok znad kartki papieru i kieruję go od razu na brata, przybierając na twarzy szeroki uśmiech. Witam się z nim szybkim całusem w polik, a następnie zwracam wzrok ku Sherlockowi, który marszczy brwi. — Spokojnie nie będę cię całować. Connie Prince, pięćdziesiąt cztery lata. Prowadziła telewizyjny show o metamorfozach. Zgon nastąpił dwa dni temu. Przyczyna, tężec.

     — Ale? — Marszczę brwi i zerkam pytająco na detektywa. — Ostatnie słowa wypowiedziałaś takim tonem, że na pewno jest coś jeszcze. Coś, czego nie ma tutaj. — Wskazuje na dokumenty, a następnie podchodzi do mnie i zamyka je, patrząc mi prosto w oczy. — Więc?

     Nie wiem jak bardzo zdaje sobie sprawę z tego, że właśnie jego dłonie trzymają moje już od kilku długich sekund. Daje mi to przynajmniej możliwość utwierdzenia się w tym, że są nieco większe niż myślałam. Biorę głęboki wdech i, zanim odłożę dokumenty na biurko, wpatruję się jeszcze przez chwilę w te jego oczy, które cholera jasna nie chcą mnie wypuścić ze swych objęć. Wreszcie czując te wwiercające się w nas spojrzenia Grega i Johna uwalniam swoje ręce, odkładam akta i wracam do ciała, zakładając jednorazowe rękawiczki.

The Black Dahlia • Sherlock HolmesWhere stories live. Discover now