– Tak jest, sir. – Żołnierz od razu naprawia swój błąd. Mimo swojej postawy, która ukazuje jego pewność siebie, w jego głosie wybrzmiewa stres i zaniepokojenie. 

– Uprzedzono was? – pytam mężczyzny spokojnym tonem, a on spogląda na mnie ze zmarszczonymi brwiami. – Przepraszam, nie przedstawiłam się. Anthea McAllister, osobista asystentka pana Mycrofta Holmesa. – Wyciągam dłoń w stronę żołnierza.

– Witam. – Ciemnooki ściska mocno i krótko moją dłoń, po czym ponownie układa swe ręce we wzdłuż ciała. – Kapral Lyons, ochrona. Przepustka wyświetliła się w systemie. Coś się stało?

– Mamy nadzieję, że nie – mówię i splatam swoje palce za plecami. Dzięki takiemu gestowi chce wzbudzić w mężczyźnie przekonanie, że pomimo stresu, jaki opanował moje ciało, jestem bardzo pewna siebie. 

– Nigdy nie miewamy tutaj inspekcji.

– Niezapowiedziana kontrola. Kapitan John Watson, Piąty Pułk Fizylierów. – Watson wyciąga nagle legitymację wojskową z kieszeni, a ja staram się utrzymać poważny wyraz twarzy pomimo mojego szoku i podziwu.

– Major Barrymore się nie ucieszy. Chce państwa widzieć. – Kapral mówi to, patrząc na każdego z nas. 

– Nie mamy czasu. Proszę nas oprowadzić – mówię spokojnie, ale żołnierz nawet nie drgnie. 

– Natychmiast. To rozkaz, kapralu. – John mówi już bardziej stanowczym tonem. Widać, że to bardziej wpłynęło na mężczyznę.

– Tak jest. – Po tych słowach kapral rusza przed siebie, a my za nim.

Szturcham Johna lekko w ramię i uśmiecham się do niego łagodnie, chcąc mu tym okazać mój podziw oraz fakt, że mi tym zaimponował. Staram się nie zaśmiać, gdy widzę, jak walczy, aby się nie uśmiechnąć. Rzadko miewa takie momenty, gdzie może się wykazać większym sprytem niż Holmes. Ale gdy już nastąpi taki moment, ciężko jest nie czuć dumy. Kapral Lyons przeciąga swoją przepustkę, a zaraz po nim Sherlock. Stres, jaki zaczynam odczuwać podczas patrzenia na czytnik, jest nie do opisania. Oddycham cicho z ulgą, gdy przepustka zostaje przyjęta.

***

Po wyjściu z windy dostajemy się do okropnie białego pomieszczenia. Nawet w kostnicy nie jest tak jasno. Niestety tak mocna i oślepiająca biel nie kojarzy mi się z niczym przyjemnym. Miałam już okazję spędzać dłuższy czas w takim pomieszczeniu i nie było to z mojej własnej woli. W takiej sali uczono mnie lojalności i posłuszeństwa wobec Moriarty'ego. Na szczęście pranie mózgu nie zostało całkowicie przeprowadzone i w ostateczności mogłam podjąć wybór.

– Ile zwierząt tu trzymacie? – pytam, gdy do moich uszu dociera coraz więcej różnych dźwięków wydawanych przez nie.

– Mnóstwo. – Lyons odpowiada szybko i cały czas prze do przodu. Gdyby nie fakt, że wiem, iż nie poradziłyby sobie na wolności, to bym je wszystkie wypuściła. 

– Coś uciekło? – Niski głos Sherlocka roznosi się po pomieszczeniu.

– Musiałoby umieć korzystać z windy. – Kapral odpowiada żartobliwym tonem. Patrząc na te zwierzęta, to wcale nie jest mi do śmiechu. – Tak sprytne nie są.

– Chyba że ktoś im pomoże – mówię i podchodzę do klatki z psem rasy Beagle.

Uśmiecham się łagodnie, przypominając sobie czasy, gdy Greg męczył rodziców o takiego psa. Później w wieku dwudziestu dwóch lat wyprowadził się z domu, ale niestety nie umiał namówić Lindy. Ku jego nieszczęściu wybrał sobie kobietę, która ma alergię na psy. Teraz w posiadaniu psa przeszkadza mu praca. Jest zbyt zajęty i praktycznie nie ma go w domu, więc psinka musiałaby siedzieć sama przez dłuższy czas.

The Black Dahlia • Sherlock HolmesWhere stories live. Discover now