Rozdział 38

4.8K 238 152
                                    

-Bliźniaki?! Ale jak to, kurwa, bliźniaki?! - krzyknął Andrew, sprawiając, że ginekolog niemal ogłuchnął, a mój narzeczony prawie wyrwał sobie kosmyk włosów z głowy.

Ja również zbladłam i opadłam na fotel, trzymając się odruchowo za podbrzusze. Andy ledwo był w stanie przeżyć jedno dziecko, a co dopiero dwa... Źle się poczułam i prawie zwymiotowałam, na szczęście udało mi się w porę ogarnąć.

-Gratulacje - uśmiechnął się ginekolog, nadal oglądając USG. Wreszcie schował wydruk do koperty i podał ją mi - To prawdopodobnie chłopczyk i dziewczynka. Nie jest to aż tak częsty przypadek.

-Yhy - mruknęłam, drżącymi rękami pakując kopertę do plecaka. Mój narzeczony nawet na mnie nie spojrzał. Siedział na krześle, z twarzą schowaną w dłoniach i się nie odzywał.

-Powinien pan się cieszyć - rzekł lekarz - Za siedem miesięcy będzie pan ojcem.

-Andy - pocałowałam go w policzek - Chociaż udawaj , że się cieszysz.

Czarnowłosy podniósł głowę i powoli mnie pocałował. Objął wargami moje usta, drapieżnie przegryzając dolną wargę. Odwzajemniłam pocałunek i odsunęłam się odrobinę.

-To miało znaczyć "staram się"? - zachichotałam, wstając. Trzeba było się zbierać. Jeszcze dziś mieliśmy odwiedzić nowo urządzone mieszkanie.

-Tak - potwierdził skinieniem głowy i chwycił mnie za rękę - Przepraszam, po prostu... Dwójka dzieci to szaleństwo!

-Będzie mały Andy i mała Clary - powiedziałam pocieszająco. Pożegnaliśmy się z ginekologiem, który nadal chichotał pod nosem i opuściliśmy budynek. Wsiadłam na przednie siedzenie Audi i zapięłam pasy. Andrew, mimo, że jest, a raczej był, bo obecnie jest na zwolnieniu, wysoko postawionym żołnierzem nigdy nie zapinał pasów. Za to zawsze dbał, bym to ja była bezpieczna. Może był to częściowy uraz po tym, jak w Afganistanie zaciął się jeden z pasów i ledwo uszliśmy z życiem?

-Clary... Wybacz, że zapytam, ale... - zaczął Andy tym swoim tonem głosu, który zawsze zwiastował kłopoty - Może złożysz wypowiedzenie na stałe? Bo nie sądzę byś dała radę ogarniać służbę i dzieciaki, gdy już się urodzą.

-Mam być bezrobotną mamuśką, kiedy ty będziesz biegał z karabinem? Nie ma mowy! - prychnęłam, odrobinę obrażona. To podchodziło pod dyskryminację. Dlaczego to nie on mógłby zostać z niemowlętami, a ja bym zarabiała?

Aha, już wiem dlaczego.

Spaliłby chyba dom, bo uczyłby maluchy strzelać czy coś w tym stylu.

-Nie, proszę - spojrzał na mnie błagalnie i ruszył- Clary, nie zostawiaj mnie z tymi małymi diablęciami.

-To nadal są twoje plemniki - przypomniałam mu, tłumiąc śmiech. Dzieci na pewno będą miały ciekawe wychowanie.


                                                                                                 ***


-Nareszcie! - krzyknęłam i walnęłam się na nowiutką, białą pierzynę w ledwo urządzonej sypialni. Wreszcie mieliśmy swój własny kąt i dom, który należał wyłącznie do nas.

Był to prosty, jednorodzinny, jednopiętrowy domek z ogrodem wielkości kuchni. Poprzednimi właścicielami była jakaś para, która wyprowadziła się na wieś. Teraz to miejsce było nasze.

Andy położył się obok mnie, brudząc butami tą nienaganną pościel i przyciągnął mnie do siebie, obejmując. Położył podbródek na mojej głowie i uśmiechnął się szeroko.

-Wreszcie nikt nam nie będzie przeszkadzał! - powiedział radośnie - Mamy spokój na wieki wieków.

-Amen - dodałam i zrzuciłam z siebie trampki. Wylądowały tuż obok białej komody. Ogólnie całe pomieszczenie było wręcz nieskazitelnie białe i przypominało taki niewinny pokoik jedenastolatki, a nie dwóch dorosłych, którzy spędzili młodość na nieustannych treningach.

Przez chwilę wsłuchiwaliśmy się w ciszę, przerwaną jedynie przez szum samochodów za oknem. Nagle spokój przerwały dźwięki "Rockabye", które rozbrzmiały na całą sypialnię. Andrew niechętnie się ode mnie odkleił i sięgnął  po telefon. Nawet nie spojrzał na wyświetlacz, od razu odruchowo odebrał.

-Mogę oddzwonić później? - jęknął do słuchawki. Po drugiej stronie rozległy się jakieś szepty i coś na rodzaj płaczu. Nie mogłam usłyszeć nic więcej, brunet nie włączył trybu głośnomówiącego- Słucham? - rozbudził się jakby w sekundę i wstał z łóżka, sięgając po kurtkę i szalik - Mówisz poważnie, czy to kolejny durny żart? - w jego tonie zabrzmiała wrogość - Na pewno nie ma nikogo innego? I nie jest to kolejna próba... - przerwał na chwilę, ignorując mój pytający wzrok - Okej, nie wrzeszcz. Będę - zakończył połączenie i odchrząknął.

-O co chodzi? - zapytałam, czując, że na razie nie mamy czasu nacieszyć się nowym mieszkaniem.

-Jedziemy na Potreo Avenue - powiedział jedynie, z irytacją wyczuwalną niemal na kilometr - Musimy odebrać kogoś ze szpitala.


                                                                                           ***


-Dlaczego nie zadzwoniłaś wczoraj? - oparłam się o framugę, z irytacją patrząc, jak Andy pomaga rudowłosej ustać na nogach.

Chciałam powiedzieć coś wrednego, ale w ostatniej chwili powstrzymałam się. Na razie dam jej spokój.

-Tak jakoś wyszło - odpowiedziała z delikatnym uśmiechem kobieta- Clary, mogłabyś proszę wziąć Charlesa?

-Czyli to jednak chłopak? - syknęłam złośliwie, ale ostrożnie wzięłam niemowlę na ręce. Nie mam pamięci do twarzy, ale nawet ja zauważyłam, że wcale nie jest podobny do Victorii, już prędzej do Joffreya, chociaż też nie za bardzo. Dzieciak miał w przeciwieństwie do większości niemowląt, dosyć bujne włoski, kręcące się gdzieniegdzie w loczki.

-Tak - pisnęła cicho, gdy Andrew niechcący nastąpił jej na stopę. Powoli wpakowaliśmy się do samochodu. Ja poszłam z dzieciakiem na tylne siedzenie i nawet nie udawałam, że mi to odpowiada. Mój narzeczony rzucił mi przepraszający uśmiech i wsiadł na miejsce kierowcy, obok Victorii, która wyglądała jakby ją przed chwilą przejechało auto. Od porodu minęły już prawie dwa dni, ale chyba nadal nie doszła do siebie. Okej, Charles jak na dziecko był duży, bo sześćdziesiąt centymetrów i na pewno jego przyjście na świat nie było łatwe, ale i tak nie rozumiałam czemu Victoria nie mogła siedzieć na tylnym siedzeniu.

-Czemu Joffrey cię nie odebrał? - zapytał brunet, nie kryjąc obrzydzenia przy wymawianiu tego imienia. Nie potrafił wybaczyć swojemu przyjacielowi tego, że za jego plecami zadowalał jego narzeczoną.

-Jakby to ująć... - skrzywiła się złośliwie kobieta - Wyrzekł się odpowiedzialności. Ale będę walczyć w sądzie o alimenty, więc spokojnie.

-Akurat o to się nie martwiłem - odrzekł oschle. Jeśli po zerwaniu żywił do niej jakiekolwiek uczucia, to po wiadomości o wielokrotnej zdradzie minęły one natychmiast - Zatrudnisz nianię?

-Poradzę sobie - odparła spokojnie - Ale chyba moglibyście co jakiś czas wpaść i coś pomóc?

Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Nie chciałam, by nasze dzieci znały Victorię i jej syna, nie wiem dlaczego, ale czułam przed tym wielką blokadę. Jakbym czuła, że może z tego wyjść coś dziwnego.


***

Chyba pod kolejnym rozdziałem wstawię Wam opis drugiej części. No i się dowiecie kto będzie tam głównymi bohaterami xD



Szeregowa Clary |✔|Where stories live. Discover now