Rozdział 23

6.1K 319 99
                                    

-Biorę pierwszą wartę z Jacksonem - zakomenderował Joffrey, gdy rozbiliśmy mały obóz w jednym z mniej zniszczonych budynków, meczecie. Nie było sensu wracać do jednostki. Cały dzień zajmowaliśmy się przerzutem ocalałych poza miasto. Daliśmy radę "zwiedzić" w ten sposób kilka kilometrów. Moje nogi prawie odpadły od zbyt długiego marszu.


Z westchnieniem ulgi rzuciła plecak pod ścianę i usiadłam na podłodze. Pułkownik włączył podręczną latarkę. Każdy miał taką przy rękawie swojej bluzy. Zaczynało się robić coraz chłodniej i ciemniej, jak każdej nocy w tej regionie. Jednak ja trzęsłam się jeszcze bardziej od reszty - nie miałam pod spodem bluzki.

-Andrew, Clary, jak już pożeracie się wzrokiem, to możecie pełnić wartę na górze meczetu, jako nasi najlepsi i najbardziej profesjonalni snajperzy - to ostatnie musiało być sarkazmem. To prawda, nie okazaliśmy ani krztyny profesjonalizmu wtedy, w tym domu. Jednak teraz się to nie powtórzy.

-Nawet na nią nie spojrzałem - prychnął pułkownik, ale posłusznie wziął broń i udał się ze mną po osmalonych schodach na górę.

Natychmiast zaczęłam się zastanawiać, czy sierżant nie wysłał tam mnie specjalnie. Góra była prawie cała zburzona, oprócz tarasu i skromnego pokoju, zapewne dla kapłanów. Ale wolałam już nocować na balkonie, niż gdziekolwiek, gdzie stąpali podobni Haszimowi. Chociaż w sumie, byliśmy w ich mieście. Oni byli wszędzie.

Zanim ich wyrżnęliśmy.

Wyciągnęłam z plecaka koc i położyłam przy wyjściu na taras. Wpełzłam pod tkaninę i spróbowałam nie zamarznąć. Już lesze były kurtki należące do Victorii. Poza tym zbierało się na burzę. Pierwsze krople deszczu już uderzały w balustradę, powodując irytujące kapanie.

-Będzie ci zimno - Andrew położył się obok mnie i wyjął swój koc, rozkładając go na marmurze - Połóż się na nim, odizoluje chłód marmuru.

Niechętnie zrobiłam to o co prosił, jednak nadal się trzęsłam. To miała być chyba bezsenna noc.

-Rozłóż ręce, mała - nawet na niego nie spojrzałam, ale wykonałam polecenie. W naszą stronę zaczął wiać wiatr i deszcz dosięgnął moich ramion. Brunet usiadł przede mną i rozpiął moją kurtkę, a następnie swoją.

-To zły pomysł - pokręciłam głową - Jesteśmy w miejscu kultu i to naprawdę najgorszy moment, by...

-Zaufaj mi. Nie chodzi mi o to, o czym myślisz - Andy zdjął koszulkę i naciągnął mi ją przez głowę. Była bardzo ciepła, aż zaczęłam się zastanawiać czy nie ma gorączki - I jeszcze kurtka - wsunął mi na ramiona mój mundur, a następnie sam narzucił sobie na ramiona bluzę. Wcale nie marzł, wręcz przeciwnie. Wyglądał, jakby było mu gorąco.

-Dzięki - mruknęłam i przytuliłam go, co jeszcze bardziej mnie ogrzało. Zaraz jednak spojrzałam z wahaniem - Mogę, prawda?

-Oczywiście - zamyślił się na chwilę, pewnie nawet nie wiedząc o co pytam - Clary, chciałbym ci podziękować.

-Mi? - oczy zaczynały mi się kleić, miałam już ochotę tylko zasnąć. Czułam się jakby ktoś okrył mnie ciepłą pierzyną i znowu przeniosłam się do pokoju Andy'iego. Kiedy zamknęłam oczy, wyobrażanie sobie tego miejsca było jeszcze prostsze - Niby za co?

-Myślisz, że jestem tak głupi? - położył głowę na moim ramieniu i cmoknął z niezadowoleniem - Nie doceniasz mnie, skarbie.

-Naprawdę nie wiem o co ci chodzi - to było już bardziej majaczenie niż normalna wypowiedź. Zasypiałam z sekundy na sekundę.

Szeregowa Clary |✔|Waar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu