Rozdział 14

7.4K 445 112
                                    

Nigdy wcześniej nie wierzyłam w piękne, niemal filmowe pojednania. Do czasu, gdy na posterunek przybyli Misery i Patrick Dark, z zamiarem wpłacenia kaucji za swojego syna.

Wcisnęłam się w kąt, ale nie zwrócili nawet na mnie uwagi. Andy przywitał ich skinięciem głowy, ale Misery na niego nie spojrzała i ruszyła prosto do policjanta, wręczając mu białą kopertę. Mężczyzna wyjął z niej plik banknotów i szybko przeliczył, a następnie dał im jakiś dokument do podpisania.

-Proszę dać mi chwilę -powiedział krótko i poszedł gdzieś korytarzem.

Zostałam sama z Andym i jego rodzicami.

-Andrew, co ci przyszło do tej głowy-westchnęła jego matka i usiadła obok niego. Zmierzwiła mu włosy, na co chłopam zaregował wzdrygnięciem się.

-Mamo, gdybyś nas nie wygoniła z domu, wszystko byłoby dobrze -powiedział cicho Andy i odgarnął swoją ciemną grzywkę na bok - Nie potrafię zrezygnować z Clary.

W tamtym momencie miałam ochotę go zabić. Udało mi się ukryć przez ich wzrokiem, a teraz celowo go na mnie zwrócił.

-Clary, przepraszam - ku mojemu zdziwieniu odezwała się pani Dark - Nie powinnam była cię sądzić po pozorach. Mój syn ma wysokie standardy, więc naprawdę musisz być cudowną osobą, jeśli jesteś dla niego tak ważna.

-Nic się nie stało, proszę pani -uśmiechnęłam się szeroko i przysunęłam trochę bliżej.

Wtedy drzwi jednej z sal się otworzyły i korytarzem podążył rozczochrany blondyn w szarym, długim swetrze i podartych jeansach. Stanął na środku i wbił wzrok w ziemię.

-Cześć, mamo -odezwał się po chwili- Hej, tato - jego rodzice przez chwilę nie wiedzieli jak się zachować. Domyślam się, że chłopak zmienił się od czasu ich ostatniego spotkania, i teraz prawie go nie poznali.

-James -szepnęła Misery i wstała, by uściskać syna. Blondyn jęknął, ale dał się przytulić, a następnie uścisnął rękę ojcu.

Andy patrzył na to z uśmiechem. Byli tak bardzo zajęci sobą.

-Zmywamy się? -zapytał mnie szeptem i wziął za rękę- Póki zauważą, że nas nie ma, będziemy już daleko.

-Gdzie chcesz jechać? -wstałam i szybkim ktokiem udaliśmy się do wyjścia.

-Zabiorę cię na pierwszą prawdziwą randkę do restauracji -powiedział śmiertelnie poważnie, ale zaraz się roześmiał- Żartuję, nienawidzę restauracji. Jedziemy na siłownię, by nie stracić formy.

Taki pomysł podobał mi się o wiele bardziej.

                                 ***

Dwa dni upłynęły niewiadomo kiedy. W piątek Andrew obudził mnie o szóstej rano, całując mnie w policzek.

-Wstawaj, rekrucie - powiedział cicho.

-Po co... -jęknęłam, kompletnie zapominając o wyjeździe.

-Afganistan nie poczeka, skarbie - ściągnął mnie z łóżka tak, że teraz leżałam na podłodze, jednak nadal się nie podnosiłam.

-Nic mi się nie chce -Andy podniósł mnie i posadził na krześle, przed miską płatków śniadaniowych.

-Jedz -postawił przede mną kubek kawy- To jest rozkaz.

Zachichotałam.

-Tak jest, Sir - odpowiedziałam i zabrałam się za jedzenie. Kompletnie bez smaku, ale przynajmniej wypełnia żołądek. Czeka nas długa podróż.

Być może jesz właśnie ostatnie płatki z marketu w twoim życiu.

Nie ma mowy, przecież wrócę.

Chyba.

Na pięćdziesiąt procent.

                                ***

-Na pewno masz wszystko? -zapytał Andy ostatni raz i zamknął drzwi Jeepa.

Nadal był odrobinę rozkojarzony, po telefonicznym pożegnaniu z rodzicami. Nie chciał się z nimi widzieć twarzą w twarz. Rozumiem go. Na jego miejscu bałabym się, że zbyt bardzo się wzruszę.

-Mam -potwierdziłam i zapięłam pasy, tęskno patrząc przez okno.

Ruszyliśmy akurat wtedy, gdy zaczął padać deszcz. Brunet włączył wycieraczki, by poprawić widoczność.

Przez dłuższą chwilę jechaliśmy w milczeniu, oboje pogrążeni w swoich myślach.

-Andy... -odezwałam się, gdy wjechaliśmy na autostradę- A ty się boisz?

Mężczyzna zmarszczył na chwilę brwi, bez cienia uśmiechu.

-Tak Clary. Boję się -skręciliśmy w prawo- Ale o ciebie.

Uśmiechnęłam się pobłażliwie. Co za bujda. Urocza gadka, by dodać mi pewności siebie.

-Wiem, co myślisz -ostrzegł- Ale to nie jest żadna bujda. Naprawdę się o ciebie martwię. Nie wiem, czy będziesz w stanue zastrzelić człowieka.

-Będę -odpowiedziałam, chociaż wcale nie byłam tego taka pewna- Zastrzeliłeś kiedyś kogoś? -nie wiem czemu o to zapytałam.

Brunet zareagował doać gwałtownie. Szybko wciągnął powietrze i zjechał na pobocze, hamując ile sił. Zatrzymaliśmy się tuż przy rowie. Pułkownik zamknął oczy i jeszcze przez chwilę szybko oddychał.

-Tak, Clary -odpowiedział, powoli się uspokajając- I cholernie tego żałuję.

                                ***

Pojawiliśmy się w jednostce jako pierwsi. Andy przybrał opanowany wyraz twarzy, ale i tak wziął mój plecak, nie chcąc bym sama go dźwigała.

-Oddawaj! -wyrwałam mu go z ręki i rozejrzałam się odrobinę spanikowana- Nie chcę by się ze mnie wszyscy śmieli -spuściłam głowę.

-Nikt nie będzie się z ciebie śmiał- zastrzegł mężczyzna- A w razie czego powiadomisz mnie o nim, i sprawię, że już nigdy cię nie tknie.

Zaśmiałam się cicho.

-Wiesz, że komendant myślał, że się nade mną znęcasz? -powiedziałam, bawiąc się sznurówką buta.

-Co? -mężczyzna odwrócił się do mnie, a jego zielone oczy błysnęły groźnie- I co odpowiedziałaś?

-Że to nieprawda -wyjęłam z kieszeni kurtki karteczkę- Chyba mi nie uwierzył, bo dał swoją wizytówkę.

-Idiota -burknął bardziej do siebie niz do mnie Andrew- W życiu bym cię nie uderzył.

-Przecież wiem - powiedziałam cicho i podeszłam do niego, by spojrzał mi w oczy. Nagle przypomniało mi się coś, o co od dawna chciałam go poprosić- Andy, czy mógłbyś mi coś obiecać?

-Zależy co, mała -wiedział, że nie lubiłam gdy na mnie tak mówił. Chociaż to prawda, musiałam podnieść głowę pomimo mojego metra osiemdziesięciu. Andrew miał metr dziewięćdziesią pięć. Cholerne drzewo.

-Proszę, jeśli kiedykolwiek w Afganistanie będę zagrożona... Nie pomagaj mi za cenę twojego zdrowia i życia. Niezależnie co się będzie działo, chcę, byś wrócił -powiedziałam, plącząc się w wypowiedzi, którą układałam już od dawna.

-Nie -odwrócił się i wyrzucił z auta swoja torbę- Nie ma mowy. I właśnie dlatego, że to powiedziałaś, będę cię chronił jeszcze bardziej.

-Ale ty masz rodzinę! -krzyknęłam sfrustrowana- Oni będą za tobą tęsknić, ja nikogo nie obchodzę.

-Czyli jestem dla ciebie nikim? -zapytał spokojnie mężczyzna- Bo mnie obchodzisz. Masz dla kogo żyć. I ta osoba stoi właśnie przed tobą.

***
Krótkie wiem, ale spokojnie.
Został jeszcze jeden rodział maratonu, który dam za 15☆!



Szeregowa Clary |✔|Where stories live. Discover now