Rozdział Dziewiętnasty

7.5K 298 21
                                    

Czemu to właśnie ja mam największego pecha? Swoim wypadkiem i przez swoją głupotę nie wygrałam meczu, który prowadził mnie to zwycięstwa rywalizacji o miejsce w drużynie. Niestety ze mnie jest taka sierota, że oberwałam piłką i upadłam z dużą siłą na twardą podłogę. Mam lekki  wstrząs mózgu i wreszcie po trzech dniach, siedzenia w okropnym miejscu, tak zwanym szpitalu, wychodzę do domu. Cieszę się ja głupia, że w końcu będę mogła się porządnie wyspać w swoim łóżku. Straciłam swoje miejsce i swoją szansę o sukces w przyszłej szkole. 

Mrużę oczy, a do ich docierają słoneczne promienie, przebijające się przez niebieskie żaluzje. Łóżko jest tak niewygodne, że ja pierdole. Następnym razem będę uważać. Nie pamiętam nic z tej chwili, oprócz głosu mojego ratownika, Aarona. Tak to mój Aaronek, chociaż nie wiem czy to prawda, bo Victorii ciężko od pewnego dnia zaufać. Jest moją przyjaciółką, ale ma przed nami tajemnicę, nie spotykamy się już tak często jak kiedyś. Usiadłam i poprawiłam swoją białą koszulkę. Przeciągnęłam się i po mojej lewej zobaczyłam jeszcze jedną osobę. 

- Kto to? - spytałam pielęgniarki, co zajmowała się zmian bandażem koleżanki obok i wskazałam na osobę, która leży niedaleko mnie. 

- Pacjent. - też mi kurwa nowość. - Za chwilę przyniosę Ci śniadanie, zaczekaj chwilę. - wymusiła uśmiech i wyszła z sali, pewnie po śniadanie. Nie lubię jej, a ona nie lubi mnie Zajebiście. 

- To Peter McCartney, przywieźli go dzisiaj rano. - to wiem, bo wczoraj go tu nie było. Brawo Jasmine, za myślenie. - Miał wypadek na motocyklu. Złamana nogą i ręka. 

- O, ja pierdziele. Która godzina? - spojrzałam się na rudą, pewnie młodszą ode mnie dziewczynę, Cassidy. 

- Za dwadzieścia dziesiąta. - to o której go przywieźli? Dla mnie to, to jest ranek. 

- Od której nie śpisz? - zmarszczyłam brwi i w między czasie dostałam talerzyk z dwoma kawałkami bułki, topiony serek, ogórek i pomidor. - Dziękuje. 

- Obudzili mnie jak go tu przywieźli, czyli koło siódmej. -  swój wzrok wbiła w książkę, chyba ją znam. - Czytałaś? "Córka Medium"? - pokazała okładkę, a ja ugryzłam kawałek pieczywa. Nawet jedzenie jest tu chujowe.

- Niee, nie lubię czytać książek, wole filmy. - zdecydowanie. Nagle usłyszałam dzwonek telefonu, szybko chwyciłam telefon z szafki i odebrałam. - Halo? 


- Cześć Córciu! - o, mama. - Czy jest tam gdzieś w pobliżu Ciebie lekarz? - powiedziała cała w skowronkach. 

- Yyy, nje, a emu? - powiedziałam z pełną buzią jedzenia.

- Kochanie, nic nie zrozumiałam, powtórz jeszcze raz, ale wyraźnie. - westchnęła i czekała, aż powtórzę. 

- Czeka.. - przeżułam papkę w buzi i popiłam wodą. - Nie ma go tu, a co?

- Chciałam z nim porozmawiać.. 

- To go niego zadzwoń? - przerwałam jej. 

- Chodzi o to, żeby przedłużyć Twój pobyt w szpitalu. - powiedziała kompletnie spokojna i jakby ją nic nie obchodziło. 

- Co kurwa?! - krzyknęłam chyba na tyle głośno by obudzić tego chłopaka po lewej. - To znaczy.. Co?!

- Kochanie, wyrażaj się! Masz zostać w szpitalu, bo nas nie ma! - zajebiście, kurwa mać, zajebiście. 

- Ja pierdole te wasze wymówki! Zawsze gdzie jesteście potrzebni to was, kurwa nie ma! Nie pomyśleliście czasem, że ja też potrzebuje waszego wsparcia? - wstałam i odczepiłam się od kroplówki i podeszłam do wielkiego okna, rozglądałam się po całym mieście, już mam wyjebane.

Jesteś MojaWhere stories live. Discover now