rozdział 12 || brąz i lapis ||

1.4K 235 12
                                    

       — Rozumiem — powiedział Bill, kiedy Will skończył mówić. Siedzieli w pokoju. Bill był cały poobijany. Na lewym nadgarstku miał bandaż, a na prawej nodze, na kolanie, ogromnego siniaka. — Znaczy nie. Tak naprawdę nie rozumiem... ale próbuję — dodał po chwili i zerknął niepewnie na Dippera. Chłopak leżał na łóżku. Spał. — Chcesz mi powiedzieć, że ja i on... byliśmy parą?

     — Tak.

     — A ja wcale nie byłem torturowany, a kiedy się obudziłem nikogo przy mnie nie było? Żadnych ludzi z pochodniami? Nic?

     — Tak.

     Bill usiadł. Nie wiedział, co powinien powiedzieć. Cała ta historia wydawała mu się taka... dziwna... nierealna. Czy on naprawdę uczył Mabel? I kochał Dippera? Tak ze wzajemnością? Ale... ale... Pokręcił głową. Przecież ostatnio nic nie było normalne.

     — Moja głowa. Za dużo informacji. — Jęknął żałośnie, a Will uśmiechnął się łagodnie i podszedł do niego. — Wiesz, co jest najgorsze? — spytał, gdy Will dotknął jego ramienia.

     — Co?

     — Że chociaż brzmi to wszystko, jak jeden wielki żart, to... chyba zaczynam sobie przypominać wszystko. Kurwa. Nie mogę uwierzyć, że dałem się zadźgać!

      — Wiesz, kiedy ktoś jest zako...

      — Daruj sobie. Nic nie usprawiedliwi tego, że najzwyklejszy dzieciak tak po prostu mnie dźgnął, a ja nawet nie zauważyłem podstępu. Nic. Do tego pozwoliłem mu oszaleć... a potem pozwoliłem temu czemuś mnie zaatakować. Kurwa. Gdyby nie ty i Mabel byłbym martwy. — Spojrzał niepewnie na Dippera. — Will?

     — Tak?

     — Myślisz... myślisz, że jego da się jeszcze ocalić?

     — Oczywiście, że się da. Oczywiście będzie trudniej niż przy zwykłym opętaniu, bo tu mamy do czynienia z czymś, co powstało od jednego z najniebezpieczniejszych zaklęć. Do tego to coś, skoro to widziałeś i skoro się zaatakowało, ma zwykłe ciało. Mamy więc dwie możliwości. Albo połączymy to coś z Dipperem, ale to będzie bardzo niebezpieczne i nie wiemy, jaki będzie Dipper po tym, albo... rozdzielimy ich.

     — I zabijemy to coś?

    — Nie, a przynajmniej nie zaraz po rozdzieleniu.

    — Czemu nie?

     — Bo Dipper też by umarł.

     Bill westchnął. Poprawił dłonią swoje włosy i znów spojrzał na chłopaka. Razem ze wspomnieniami wracały wszystkie uczucia. Zacisnął ręce w pięści.

     — Gdy ich rozdzielimy... co zrobimy z tym czymś?

    — Możemy go zamknąć gdzieś.

     — Gdzie?

     — U Belfegora? Mogę z nim pogadać...

     Bill pokiwał głową.

     — Będziemy czegoś potrzebowali do rozdzielenia ich?

     — Kilku rzeczy. Zrobię ci listę, a ja w tym czasie zabiorę Dippera do Belfegora.

     — Dobrze.

*

     Tańczyli.

     Od każdej strony otaczała ich ciemność. Nie było ciał, drzwi. Tylko oni. Oni, którzy poruszali się tak szybko, że wyglądali w tej chwili jak dwie plamy zrobione na czarnym papierze.

      Dwie plamy.

      Brązowa i lapisowa.

      Potwór i jego ofiara.

     — Jesteś spokojny — zauważył Gleeful z nieskrywanym zdziwieniem.

     — Nie. Jestem wściekły i przerażony, ale staram się nad sobą panować, żeby cię nie zabić — powiedział Dipper, do którego tak naprawdę jeszcze nie docierało to, co zobaczył. Jakaś jego część wciąż była pod kontrolą Gleefula. — Wiesz? Chyba wolałbym być torturowany przez mieszkańców Gravity Falls.

      — Wiem. To byłoby lepsze od świadomości, że twoje śliczniutkie dłonie są splamione krwią, prawda? — Gleeful zaśmiał się, a potem skrzywił się. Zatrzymali się. — Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Znaczy prawie dobrą — powiedział, a widząc pytające spojrzenie Dippera, zaczął mówić dalej: — Twój ukochany demon i jego brat właśnie planują ci pomóc. Już wszystko szykują. Uwolnisz się ode mnie. — Prychnął, widząc uśmiechem malujący się na twarzy chłopaka. — Nie ciesz się tak. Teraz jest z tobą w porządku, bo mam nad tobą jakąś kontrolę... malutką, ale jednak. A wiesz co będzie gdy odejdę? Nagle wróci stary Dipper i ten Dipper uświadomi sobie, co zrobił. Jak nakłaniał innych do samobójstwa, jak zabił. Przypomni sobie ból, który czuł tamtego dnia. Wszystko sobie przypomni. Nim się zorientujesz będziesz bał się własnego cienia. Ale to dopiero za jakiś czas! A teraz bawmy się!

     I znów tańczyli.

     Znów tak szybko.

     Znów byli tylko plamami.

     A później całowali się.

     Po raz ostatni.

     — Wiesz, Pines, fajnie było cię poznać, a jeszcze fajniej było zniszczyć ci życie. Żegnaj.

*

      Przebudzenie nie było takie złe. Na samym początku, po otworzeniu oczu, widział jedynie biel. Później pojawiły się w niej najróżniejsze kolorowe plamy. Jeszcze później te plamy zaczynały przybierać jakieś konkretne kształty. O dziwo nie czuł bólu.

      Niepewnie dotknął swojego policzka i zamarł.

     Zabił.

     Zabił.

      Nakłaniał do samobójstw.

      Zabił.

      Zranił osobę, która kochał.

      Zabił.

     Mabel.

     Ją też zabił.

      Wrzasnął. Łzy spływały po jego policzkach, a ręce zasłaniały oczy. Czuł obrzydzenie. Tak, brzydził się. Brzydził się siebie. Miał ochotę odciąć sobie ręce. Nogi. Pozbyć się oczu. Zabić się. Ale nim zrobił coś głupiego poczuł, jak ktoś go obejmuje.

     — Cii.

    — B-Bill. — Chciał się odsunąć. Czy zasłużył? Czy po tym wszystkim naprawdę zasłużył na to, by przytulać Billa? Na to by ten go przytulał? By mówił do niego czule? Oczywiście, że nie. Zasługiwał jedynie na pogardę i wyrok śmierci.— Ja... ja...

     — To nie była twoja wina. Rozumiesz, Dipper? To wszystko, co się wydarzyło... to nie twoja wina. Nie twoja. Nie moja. Tylko tego... tego... — Urwał, nie potrafiąc znaleźć odpowiedniego określenia na tamtego mężczyznę, przez którego to wszystko się zaczęło. — Nie twoja.

     Siedzieli.

    Przytulali się do siebie.

     Po pewnym czasie zjawił się Will, ale szybko poszedł sobie, kiedy dotarło do niego, że nie jest teraz mile widziany.

     — Bill? — Dipper skrzywił się słysząc swój głos. Był paskudny.

     — Tak, Sosenko?

     — Ja... chciałbym zobaczyć rodziców. Wujków. Przyjaciół.

     — Zabiorę cię do nich — obiecał Bill. 

ZAUFAJ MIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz