rozdział 1 || koszmar ||

5.2K 480 209
                                    

      Widział to.

      Nie chciał, ale on go zmuszał.

      Ten demon. Ten pieprzony potwór, szaleniec pozbawiony chociaż jednej pozytywnej cechy, trzymał swe dłonie na jego włosach. Szarpał za nie.

      Coś zimnego, metalowego, trzymało mu oczy, sprawiało, że nie mógł nawet mrugnąć. Bolało. Wszystkie rozmazywało się, tworzyło jedną wielką plamę, a potem znów nabierało kształtów i kolorów. I tak w kółko. Wariował. Gałki oczne, całe czerwone, wyglądały, jakby zaraz miały wyskoczyć z oczodołów.

      Ślina. Ślina zmieszana z krwią spływała po jego brodzie.

      Dłonie trzęsły się, czasami zaciskał je – wówczas paznokcie wbijały się w skórę i raniły ją. Do szkarłatu. Do otrzeźwiającego bólu.

       Żołądek skręcał się.

      A ona wisiała. Na sznurze. Na cholernym sznurze. Brązowe włosy zasłaniały połowę twarzy, dłonie zwisały bezwładnie wzdłuż ciała, miała na nich paskudne otarcia... ale nie mogły się równać z dziurą w brzuchu i z zapachem moczu, którego krople dalej spływały na podłogę.

      — Biedna, posikała się z tego wszystkiego! — Słowa. Śmiech. Głośny, pusty. Jego śmiech. — I pobrudziła podłogę. Śmierdzi. Co my teraz zrobimy?

      Demon puścił go.

      Jego głowa uderzyła o podłogę.

       — Nie możemy tańczyć w takich warunkach! — mamrotał demon, a jego kroki odbijały się echem po praktycznie pustym pomieszczeniu. — Trzeba posprzątać. Szybko, szybko.

      Ciało upadło na ziemię, kiedy demon przeciął sznur. Chłopak uniósł głowę i zamarł, widząc przed sobą twarz, tak podobną do jego. Twarz bliźniaczki. Twarz wykrzywioną w bólu. Zwymiotował.

       — Nieprzyzwyczajony. Biedactwo. Biedny Dipper. Heh. Przywyknie. Musi przywyknąć. Tak, tak musi! Szybko. Musi. Heh.

       Ręka zacisnęła się na jego ramieniu. Został podniesiony.

       Ogień pochłaniał zwłoki.

       — Idealnie, idealnie, idealnie. Tak. Piękny. — Powtarzał demon z chorą satysfakcją, ubierając chłopaka, niczym przesadnie wielką lalkę z porcelany, którą jakieś dziecko postanowiło pomalować na fioletowo, a potem zrzucić ze sporej wysokości. — Nie, nie! Ta marynarka nie pasuje. Nic nie pasuje. Jest za jasny. Oczy za ciemne. — Zagryzł wargę. — Powinienem dać ci inny. Nie mam innego. Oczy. Muszę się ich pozbyć. Gdzie nóż? Muszę zmieniać. Muszę. Taniec. Ma być idealnie. Bandaż. Gdzie jest bandaż? Owinąć... Trzeba będzie później owinąć.

       Chwycił za nóż.

       Krok.

       Kap, kap.

      Krok.

      Kap, kap.

       Chciał płakać. Krew już dawno zabrudziła bandaż i zaczęła spływać  po bladych policzkach. Nogi wykręcały się w dziwny sposób, kiedy on i demon tańczyli. Trzask kości rozbrzmiewał w jego uszach i roznosił się echem po sali balowej pełnej kukiełek.

       Podłoga – szachownica. Ściany szkarłatne, a na nich lustra. Dużo luster. Dużo odbić, które żyły własnym życiem, tańczyły po swojemu, do swojej melodii.

ZAUFAJ MIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz