rozdział 10 || pora wstawać 2/2 ||

1.5K 244 7
                                    

II Gleeful

      Mijały dni, tygodnie, miesiące. Mabel zawzięcie uczyła się, chcąc zostać czarownicą. Dipper w tym czasie studiował, a Bill pomagał czasem Mabel, a czasem spędzał czas z Dipperem. Mieszkańcy Gravity Falls powoli przywykli do jego obecności. Niektórzy nawet przestali odwracać się w jego stronę, gdy razem z Dipperem robił zakupy albo kiedy wracali do domu.

      Oczywiście byli tacy, którzy dalej nie potrafili znieść jego obecności. Tacy, którzy sądzili, że Bill użył jakiegoś zaklęcia i kontrolował Dippera, Mabel i ich wujków, ale co oni mogli zrobić? Bill myślał, że nic. Myślał, że za bardzo się go boją.

     Mylił się.

      Tak bardzo się mylił.

      Pewnego dnia siedział na kanapie i uczył Mabel zaklęć obronnych. Do salonu wszedł wtedy Dipper.

       — Idę do sklepu — oświadczył Dipper, a Bill zerknął na niego, odrywając tym samym wzrok od ogromnej księgi.

      — Iść z tobą?

      — Nie.

      — Na pewno? Pewnie będą ciężkie...

      — Litości. Idę po... jakieś pięć rzeczy. Dam sobie radę.

*

      Szedł przez las. Kompletnie nie przejmował się najróżniejszymi odgłosami. Wydawało mu się, że po tylu miesiącach zna je wszystkie na pamięć, że już nic go nie zaskoczy. Pomylił się. Tym razem to nie jakieś, wyjątkowo duże, zwierzę nadepnęło na lezącą na ziemi gałąź. Tym razem nie uciekło na jego widok, ani nie przebiegło obok.

      Został uderzony.

      W głowę.

      Upadł na ziemię.

*

      Nie miał pojęcia, która była godzina, gdy w końcu się obudził... chociaż... Obudził to złe słowo. On został obudzony przez wodę, którą ktoś wylał mu na głowę. Otworzył gwałtownie oczy. Chciał wstać, szarpnąć się, ale nie mógł. Jego ręce i nogi były mocno związane.

     — No nareszcie. — Usłyszał jakże paskudny głos, a kiedy odwrócił głowę zobaczył grubego, paskudnego mężczyznę o czerwonej twarzy. Śmierdziało od niego papierosami i alkoholem.

      Jego serce zabiło szybciej, a dłonie zacisnęły się nerwowo w pięści.

      Spokojnie.

      — Kim jesteś? — spytał, a jego wzrok mimowolnie przeniósł się na książkę, którą mężczyzna trzymał w swoich obrzydliwych, poplamionych czymś, dłoniach. Miała czarną okładkę.

      — Myślę, że mnie znasz.

      Dipper zmarszczył brwi i zmusił swoją pamięć do współpracy. W normalnej sytuacji z pewnością nie miałby problem z rozpoznaniem mężczyzny, ale to nie była normalna sytuacja. Był związany. Było mu zimno. Nie miał pojęcia, gdzie jest, a na ścianach wisiały przeróżne, dziwne narzędzia, którymi można by spokojnie kogoś zabić. Do tego wszędzie śmierdziało.

      — Jesteś... — Skrzywił się. — Jesteś ojcem Gideona — powiedział w końcu, a potem usłyszał śmiech. Paskudny śmiech, od którego zrobiło mu się niedobrze.

      — Brawo! A jednak jeszcze pamiętasz niektóre rzeczy! Może moce Billa aż tak na ciebie nie wpłynęły! — Uśmiechnął się zadowolony i ignorując spojrzenie Diipera, zaczął kredą rysować na ziemi koła. Kiedy skończyły połączył je ze sobą czerwoną farbą. Dipper w tym czasie, bardzo powoli przez ból, który wciąż odczuwał po uderzeniu, myślał o tym, co usłyszał.

      — Jakie moce? — spytał w końcu. Jednak nie miał siły sam się nad tym zastanawiać.

      — Te, przez które wydaje ci się, że Bill jest dobry! A nie jest! To wciąż ten paskudny demon! Ale spokojnie, jeszcze chwila i będziesz wolny od niego.

      Koła zaczęły świecić.

       Chyba nigdy w swoim życiu Dipper nie bał się tak mocno, jak teraz. Nigdy też nie widział, by ktoś patrzył na niego w tak dziwny, szaleńczy sposób. Rozglądał się nerwowo i szarpał za liny mając nadzieję, że uda mu się uwolnić.

       Do jego uszu dotarły słowa, których nie rozumiał, ale domyślał się, że pochodzą z prastarego języka demonów.

      Właśnie. Demonów.

       Bill.

       Zamknął oczy i po raz kolejny się szarpnął.

       Cholerny demonie. Gdzie jesteś, gdy cię potrzebuję?

       Ból.

        Ból przeszył jego ciało.

       Ból sprawił, że natychmiast zapomniał o demonie i o tym, że przed nim stoi ten paskudny mężczyzna.

       Ból sprawił, że wiercił się jeszcze bardziej aż na jego nadgarstkach zaczęły pojawiać się czerwone pręgi. Otarcia. Ślady. Krew. Wbijał paznokcie w skórę, raniąc ją przy tym.

      Wrzeszczał.

       Wrzeszczał tak głośno, że całe gardło go bolało.

       Tak głośno, że z pewnością było go słychać w całym Gravity Falls.

       Czuł się, jakby ktoś rozpruł mu brzuch i wrzucił do środka kamienie. Jakby ktoś uderzał jego skórę nagrzanymi prętami. Jakby tysiące igieł przebijało jego ciało. Jakby go razili go prądem. Nacinali. Topili. Wrzucali do pieca. Kopali. Bili. Torturowali.

       Kolejny wrzask.

       Teraz pojawiło się nowe, jeszcze dziwniejsze i boleśniejsze uczucie... Jakby coś wyrastało w nim. Tam w środku. Jakby w jego wnętrznościach postanowił zagnieździć się ogromny pasożyt.

        A potem wszystko zniknęło. Jego skóra była gorąca, ale w środku czuł jedynie chłód. Spojrzenie miał nieprzytomne, a z ust ciekła ślina.

        Szarpnął się. Jego ciało wygięło się, a gdy znów otworzył usta, by krzyknął... Wąż. Wyszedł z nich ogromny, oblepiony zieloną mazią wąż. Ślina zmieszała się z krwią.

       Zemdlał. Chyba.

        Kiedy znów otworzył oczy, leżał na ziemi.

        Ktoś go wołał. Ktoś krzyczał.

        Przed sobą miał trupa.

       Był wolny. Liny zniszczone.

      Ktoś otwierał drzwi do pomieszczenia. Słońce. Za jasno.

      Ktoś krzyknął.

      Ktoś złapał go za ramiona.

      Ktoś szeptał, że wszystko będzie dobrze. 

ZAUFAJ MIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz