rozdział 2 || las samobójców 2/2 ||

3.4K 396 286
                                    

II Las samobójców

       Było zimno.

       Bill zaklął cicho i zacisnął ręce w pięści. Brakowało mu niebieskich płomieni, które bez problemu mogłyby ogrzać jego ciało i zabrać go z tej cholernej rezydencji, zabić paskudnych ludzi, odpowiedzialnych za jego obecne położenie i to ani trochę nieprzypominające trójkąta ciało... A kiedy już nikt nie stałby na jego drodze... Zaczęłaby się zabawa. Kolejny weirdmageddon, ale taki krwawy, obejmujący cały świat, a nie tylko Gravity Falls.

         Zerknął na idącego obok chłopaka, on też cały się trząsł, ale przynajmniej miał kurtkę. Kiedyś chciał go powstrzymać, teraz z pewnością, gdyby wiedział o czym myśli Bill, poparłby go, byleby się wydostać. Poza tym to człowiek! Musiał chcieć zemsty! Musiał być po stronie Billa. Demon nie miał pojęcia, co by zrobił gdyby było inaczej, gdyby dzieciak ostatecznie stanął po stronie ich oprawców. Nie miał też pojęcia, dlaczego tak bardzo przeszkadza mu ta myśl.

          — Bill, możesz wyjaśnić, czemu tak na mnie patrzysz? — Dipper zerknął na demona. Odgarnął włosy  i ziewnął. Krople deszczu spływały po jego twarzy, mieszały się z potem i krwią wypływającą z niewielkiej ranki na policzku.

        — Zamyśliłem się. — Machnął ręką i przyśpieszył, chcąc już znaleźć się w lesie. — Wiesz, że prędzej czy później, osobiście wolałbym prędzej będziemy musieli porozmawiać o tym, co działo się przez ostatni — zagryzł na moment dolną wargę — w ostatnim czasie — poprawił się  stwierdzając, że próby odgarnięcia ile już to wszystko trwa, nie mają sensu.

      — Działo? Ale co się działo? Przecież nic się nie działo! — Dipper zaśmiał się nerwowo, a dreszcze przeszyły jego ciało. Złapał się za głowę i gdyby nie drobna pomoc Billa, wylądowałby na ziemi. Po raz kolejny demon zaklął. Śmiech zmienił się w szloch. Małe, blade piąstki uderzały energicznie o ciało demona.

         A potem chłopak przestał się ruszać, zupełnie jakby nagle zmienił się w kamienny posąg. Bill zmarszczył brwi i odsunął go od siebie. Oczy. Oczy, które zawsze były tak ciemne, że aż nie dało się dojrzeć źrenic, teraz miały jasną, niebieską barwę. Źrenice rozszerzały się.

           To było cholerne dziwne, niezrozumiałe, ale patrząc mu w oczy, Bill miał wrażenie, że widzi ogień. Niebieski ogień, tak znajomy, tak potężny... Tak bardzo teraz nieosiągalny.

           — Bill? — Ledwie poruszał ustami.

           — Tak?

          — Puść mnie — powiedział łapiąc demona za ręce i próbując je odciągnąć od swoich ramion. — Musimy iść, mamy coś do zrobienia. — Wziął głęboki oddech i zrobił krok do przodu, a potem kolejny. Nie przewrócił się, nawet się nie zachwiał.

         — Jesteś pewien, że... — Demon nie wiedział, co powinien powiedzieć, co czuć.

         — Że co? Że chcę  iść dalej? Jasne. Nic mi nie jest. — Na potwierdzenie swych słów uśmiechnął się, a jego oczy znów pociemniały. — To tylko... złe wspomnienia. Nic takiego... My... porozmawiamy o tym, obiecuję, ale nie teraz.... Przepraszam.

          — Nie przepraszaj...

           — Ale... Przestraszyłem cię.

           — Przestraszyłeś? — Bill prychnął. — Żartujesz sobie? Mnie nie da się przestraszyć! — Uśmiechnął się zadziornie, chociaż ani trochę nie wierzył we własne słowa. Ale Dipper uwierzył. Chyba. Kiwnął głową i poszedł w stronę lasu, już nie oglądając się za siebie.

ZAUFAJ MIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz