rozdział 9 || prezent ||

1.7K 272 44
                                    

        Wgryzł się w swoją dolną wargę, byleby tylko powstrzymać krzyk, który chciał opuścić jego gardło. Czuł paskudny ból. Szklana buteleczka rozbiła się prosto na jego stopę, a wypełniająca ją do tej pory ciecz rozlała się i w całym pomieszczeniu zaczęło śmierdzieć. Smród ten można porównać do leżących od kilku dni na samym środku pustyni zwłok, wokół których ktoś rozrzucił śmieci.


       Dipper oparł się o ścianę i spojrzał na tunel. Zastanawiał się. Wracać czy nie? Krzyk, który słyszał naprawdę był krzykiem Billa, czy może tylko podstępem Gleefula?

       To na pewno Gleeful — pomyślał, zaciskając ręce w pięści. — Bill jest silny. Prędzej to on skrzywdzi Gleefula.

       Błądził wzrokiem po pomieszczeniu aż natrafił na zielone plamy przy suficie.

       Zielone?

       Nie. One były czerwone.

     Paskudne, przypominające krew.

      Wziął głęboki oddech.

      Tylko spokojnie. Nic się nie dzieje — powtarzał sobie w myślach. Niestety jego opanowanie szybko zniknęło, kiedy zorientował się, że tajemnicza czerwona ciecz wcale nie jest zaschniętą plamą. To coś wciąż spływało, brudziło podłogę. Nie miało końca.

       Nim się zorientował tkwił po kostki w tym czymś. Zasłonił sobie usta dłonią. Czuł, jak całe ciało odmawia mu współpracy i trzęsie się. Nie miał pojęcia, jakim cudem wciąż utrzymuje się na nogach i jeszcze nie zwraca zawartości żołądka razem z wnętrznościami.

       To Gleeful. To na pewno jego wina — pomyślał, a kiedy znów oparł się o ścianę, zamarł. Jego plecy zetknęły się z czymś mokrym i śmierdzącym. Kiedy odwrócił głowę zobaczył jeszcze więcej czerwieni.

      M-muszę stąd iść.

      Zdążył zrobić dwa kroki, nim usłyszał potworny ryk. Coś z niezwykłą prędkością poruszało się po pomieszczeniu, ukryte za półkami. A wejście zniknęło.

      Nie! Nie! Nie!

      Podbiegł do ściany i uderzył w nią pięścią, jakby to miało na nowo otworzyć przejście. Czuł, jak na jego dłoniach pojawiają się zadrapania. Warknął i uderzył z całą siłą. Chwilę później usłyszał huk i plusk. Kiedy się odwrócił... Nie. Tym razem nie zdążył opanować krzyku. Przed sobą miał zwłoki. Najprawdziwsze zwłoki. Zwłoki kobiety. Jej ręce wykręcały się w nienaturalny sposób, włosów nie posiadała. Była naga przez co Dipper mógł zobaczyć paskudne pręgi na brzuchu, nogach i poparzenia po lewej strony twarzy.

      Piękna, prawda?

      Wzdrygnął się. Głos Gleefula docierał do niego z każdej strony, odbijał się echem od ścian. Wkurzał. Nie był pewien czy ma już przywidzenia, czy może zwłoki właśnie poruszyły powykręcanymi palcami. Nie wiedział też czy kroki, które słyszy są wytworem wyobraźni, czy prawdą. Widział za to, że się boi. Że ma dosyć.

      Kolejne wrzaski wydobyły się z jego gardła, kiedy spojrzał na sufit i zobaczył zwisających z niego ludzi. Nie. Ich na pewno wcześniej nie było. Przecież zauważyłby... To już musiała być jego zbyt bujna wyobraźnia! Efekt strachu! Czegokolwiek!

       Szarpnął się w tył i poleciał na ziemię. Na moment (który dla niego trwał wieczność) wylądował w czerwonej cieczy, a po jej paskudnym smaku mógł już bez wątpienia powiedzieć, że to krew. Szarpnął się, cudem – pomagając sobie rękoma – wynurzył się i zakaszlał. Ubrania ciasno przylegały do jego ciała, włosy zaś lepiły się do czoła. Musiało minąć trochę czasu nim znów mógł cokolwiek zobaczyć.

ZAUFAJ MIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz