47 // The End

4.2K 323 68
                                    

Rozdział czterdziesty siódmy: The End (Koniec)

Melody

Z ogromnym przerażeniem obudziłam się, łapiąc ogromny haust powietrza w swoje płuca. Podniosłam się szybko do pozycji siedzącej nie wiedząc dokładnie, co się dzieje.

Rozejrzałam się dookoła, od razu rozpoznając miejsce, w którym się znalazłam.
Byłam na polanie, na której, co roku modliłam się, wspominając mamę.
Wiatr wiał delikatnie, owiewając moją twarz i kołysząc wysoką trawą. Miałam wrażenie, że kiedyś już byłam w podobnej sytuacji.
Czy ja nie żyłam? Czy po śmierci człowiek przypomina sobie wszystkie chwile swojego życia?
Jeśli tak, to dlaczego jako pierwszy przypomniał mi się akurat ten moment?
Podniosłam się z ziemi wciąż będąc w wielkim oszołomieniu. Zaczęłam zmierzać w kierunku pałacu, licząc na to, że tam wszystko się wyjaśni.

Wkrótce mój chód przeistoczył się w bieg. Trzymałam mocno materiał sukienki, który bez przerwy plątał mi się między nogi.
Szybko dotarłam pod pałacowe mury i of razu wbiegłam na dziedziniec. Wszystko było w nienaruszonym stanie. Wszystko wyglądało tak...żywo.

-Witaj Melody! – wzdrygnęłam się, gdy nagle usłyszałam czyjś głos. Spojrzałam w stronę, z której dochodził i niemal, że nie zemdlałam od razu. W budce stróża siedział uśmiechnięty Charles, który machał w moją stronę - Wspaniale dzisiaj panienka wygląda.

-Charles, t-ty żyjesz - zawahałam się.

Charlie patrzył na mnie lekko rozbawiony całą sytuacją.

-Oczywiście, że żyję. Powiem więcej! Czuję się znakomicie - zaśmiał się donośnie.
Przetarłam oczy, nie ufając im do końca.

-Słyszałem od Mary, że Carl cię szuka - odparł nagle - Idź już jeśli nie chcesz się znaleźć na jego czarnej liście - zażartował z uśmiechem i mrugnięciem - Miłego dnia!

Bez słowa odeszłam w stronę wejścia, czując się jakbym była zaczarowana. To na pewno była sprawka tej wiedź-

-Panienko! – usłyszałam i natychmiastowo odwróciłam się.  Sir Carl zmierzał w moją stronę.

-Carl! O mój Boże, jak dobrze, że cię widzę!

-Nie marnuj słów i czasu, moje dziecko. Księżniczka chce widzieć cię w jej komnacie.

Gemma? Przecież ona była nie przytomna w schronie ostatnim razem jak ją widziałam. Jakim cudem znalazła się nagle w swojej komnacie?!

-Proszę pospiesz się. Jutro wielki bal, a wszystko jest w jednym wielkim chaosie.

-Wielki bal? – wyszeptałam pod nosem - A-ale...

-Żadnych "ale"! Błagam, szybko!

Zaczęłam biec w stronę schodów, musiałam odnaleźć kogoś kto mógłby wytłumaczyć mi co tutaj się dzieje!

-Melly! – tylko jedna osoba nazywała mnie w ten sposób. Odwróciłam się z ulgą widząc Harry'ego. Kamień spadł mi z serca, gdy podszedł do mnie z delikatnym uśmiechem na twarzy.

-Harry... - nie dane było mi dokończyć, gdyż jego usta zamknęły moje w słodkim pocałunku. Chwilę to trwało zanim odsunął się ode mnie, odgarniając tym samym włosy z mojej twarzy.

-Tęskniłem za tobą - jego twarz zdobił nieskazitelny uśmiech, jego oczy świeciły z radości - Mogłem się domyślać, że stracisz poczucie czasu na swojej polanie.

-Proszę, wytłumacz mi, co się dzieje! Ja naprawdę nie wiem...

-Nie sądziłem, że przygotowania do ślubu tak bardzo stracą cię z pantałyku - zaśmiał się.

-Co takiego? Jakiego ślubu?

-Kochanie, jutro bierzemy ślub - uśmiechnął się, całując delikatnie moje wargi - Już jutro będziesz moja na zawsze.

I właśnie w tamtym momencie uświadomiłam sobie jedną rzecz.
Wszystko to, co się wydarzyło, a raczej, myślałam, że się wydarzyło, było tylko snem. Przecież będąc na polanie obudziłam się z wielkim niepokojem, jednak wciąż wiedziałam gdzie jestem i dlaczego tam jestem. Nie było żadnej Beatrice ani Lucasa, a złe czary nawet nie istniały. To wszystko wydarzyło się w mojej głowie, w moim marzeniu sennym. Wszystko było tylko złudzeniem.

KONIEC

The Prince // h.s.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz