|032|- wersja początkowa

1.2K 108 30
                                    



Skręcił w ulicę, gdzie na podjeździe jednego z domów stała ona. Jego Maybelly. Jego uzależnienie. Jego wszystko. W cieplejszej kurtce niż zawsze, owinięta szalikiem wyglądała uroczo. Garbiła się nieco, przystępując z nogi na nogę. Uśmiechnął się pod nosem, bo to na niego czekała. Zatrzymał samochód przy krawężniku, więc dziewczyna otworzyła drzwi i wsiadła do środka najszybciej jak potrafiła, by nie tamowali ruchu, choć samochód było dwa na krzyż. Potarła zmarznięte ręce i wypuściła powietrze z ust.

Louis cały czas przyglądał się dziwnie, aż ta w końcu spojrzała na niego.

– Hej – odezwała się.

Po prostu musiała zebrać się na odwagę. Nie widzieli się kilka dni, tęskniła, ale w między czasie układała sobie wszystko w głowie. Czy teraz istniała jakaś bariera? Dystans?

– Cześć, skarbie. – Chłopak pochylił się, by lekko musnąć policzek dziewczyny.

Uśmiechnęła się do niego i oparła głowę o szybę, patrząc czasami na skupionego Louisa za kierownicą. Wszystko zaczęło się bardzo komplikować od kiedy zamieszkała w Seattle, nie potrafiła sobie poradzić. Nie wiedziała co jest dobra, a co złe. W głowie miała mętlik, zresztą nie pierwszy raz. To zdarzało się ciągle. Rodzice próbowali mieszać się w jej życie, zmieniać decyzje. Alyssa również chciała mieć wpływ na zdanie Maybelly. Dlaczego każdy uważał, że wie lepiej? Louis udowadniał, że mu zależy na dziewczynie, walczył o nią, chronił, próbował znaleźć, gdy została porwana. I odnalazł. To coś zmieniło? W oczach jej bliskich wciąż pozostawał najgorszy.

***

Maybelly leżała na łóżku Louisa w jego szarej bluzie, która już dawno była przesiąknięta zapachem męskich perfum i papierosów. Oczy miała przymknięte, a palcami jeździła po nagim udzie. Założyła bieliznę, kiedy odnalazła ją w stercie rozrzuconych rzeczy po pokoju. Czuła się niesamowicie spełniona i szczęśliwa, bo w końcu przez długą godzinę Louis należał tylko do niej, a istniejący światła wokół nich, zniknął. Teraz Lou, jak miał w zwyczaju, palił papierosa i opierał się o parapet, podziwiając zachód słońca nad Seattle.

A ona podziwiała jego. Seksownego mężczyznę, który należał do niej. Louis wypuścił dym z ust i odwrócił głowę w jej stronę.

– Jeszcze dwie godziny – powiedziała leniwie się przeciągające.

– Możemy je dobrze wykorzystać, kochanie. – Wyrzucił niedopałek papierosa przez okno.

– A nie robiliśmy tego przez ostatnią godzinę? – Roześmiała się, wpatrzona w jego tatuaże, które pokrywały ramiona. Nigdy nie dowie się co tak naprawdę znaczą. Gdy Victoria namieszała jej w głowie, nie wiedziała czy dobrze robi, ufając Louisowi. Jednakże teraz udowodnił to, jak bardzo byli dla siebie stworzeni i nic nie stawało między nimi. Na razie. Wszystko miało się niedługo zmienić, o czym żadne nie wiedziało.

– Może jeszcze mi mało i mam na ciebie ochotę?

– Myślę, że jednak musisz przystopować. – Klęknęła na łóżku i wyciągnęła ku Lou ręce.

– Mogę, ja nic nie muszę, kochanie. – Przypomniał jej, podchodząc bliżej.

Objął ją i położył, napierając na dziewczynę swoim umięśnionym, ciężkim ciałem. Patrzył na nią, przygryzając wargę. Zapamiętywał każdy szczegół jej twarzy, zarys nosa, ust, oczu. Kiedy był sam, odtwarzał obraz Maybelly w głowie bardzo często, potrzebując się nim napawać. Teraz, żywa, prawdziwa, leżała pod nim, niewinnie się uśmiechając. Pocałował ją, wlewając w pieszczotę wszystkie swoje uczucia, którymi darzył May. Chciałby mieć pewność, że to wszystko pozostanie między nimi na zawsze, ale gdzieś w głębi serca istniało zawahanie.

FEAR →psycho romansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz