rozdział 3 || a zwłoki wiszą na sznurze 2/3 ||

Start from the beginning
                                    

          — A jak będę miał świerk, to niby jestem bezpieczny?

          — Nie, ale według tajemnych badań, nie pytaj skąd mam do nich dostęp, wykonanych przez grupę niezależnych badaczy, sosny są bardziej pechowe i mają większe mordercze zapędy, od innych drzew. — Wciąż ten ton. Bill nie wytrzymał i zaczął się śmiać.

           — Wiesz co? Nigdy nie sądziłem, że nadejdzie dzień, w którym ty i ja będziemy od tak sobie rozmawiać o drzewach i to zaraz po huśtaniu się. Do tego jeszcze jesteś ciekawszy od wszystkich moich znajomych.

         — Naprawdę?

        — Ta, oni zazwyczaj tylko kiwają głowami i robią to, co im powiem, a jak nie to potem się na nich wydzieram.

          — A oni na ciebie?

          — Nie, zazwyczaj spuszczają głowy i wysłuchują moich wrzasków.

        — To na pewno są twoi znajomi, a nie słudzy?

        — Sługów traktuję gorzej.

        — Nie chcę wiedzieć, co ty z nimi robisz. — Zamknął oczy. Sunął ręką po ziemi, aż znalazł dłoń Billa. Nie został odepchnięty, nawet nie sądził, że Bill mógłby zabrać dłoń. To nie byłoby w jego stylu... Znaczy... Chyba. Dipper zagryzł dolną wargę, nie mając pojęcia, skąd w jego głowie pojawiła się ta myśl. Nieważne. Wiesz, że będziemy musieli zaraz wstać? — spytał, gdy Bill oparł głowę o jego ramię. W odpowiedzi usłyszał niezadowolony pomruk. — Trochę mi zimno, a w domu mamy coś do zrobienia.

           — I co z tego? Jutro też jest dzień... Możemy...

           — Do jutra to my tu zamarzniemy.

          — Trudno.

          — Nie, nie trudno. Wstajemy.

         — Nie chce mi się.

        Dipper westchnął.

          — I co ja mam z tobą zrobić?

          — Możesz zacząć od uwielbiania mnie, a potem przejść na noszenie mnie na rękach, karmienie, rozpieszczanie. Nie pogardzę też masowaniem moich obolałych pleców.

         — Oczywiście. — Dipper wywrócił oczami i podniósł się... a raczej chciał się podnieść, ale Bill go zatrzymał.

          — Sosna.

         — Cipher, wstawaj.

        — No Sosenko! Jeszcze pięć minut!

        — Nie.

       — Cztery minutki?

       — Nie.

       — To może dwie.

      — Cipher!

      — No dobra!

*

          — Jak tu ciemno. — Bill przekrzywił głowę. — Podoba mi się — dodał po chwili, stając na środku ogromnego pomieszczenia, w którym jednym źródłem światła były trzy malutkie świeczki, stojące niedaleko biurka, na małym, szklanym stoliczku. Zero okien, zero lamp.

          Całą prawą stronę pomieszczenie zajmowały, zawalone książkami, regały. Wokół nich leżały porozrzucane papiery i przeróżne malutkie pudełeczka, które pachniały, jak lawenda i coś jeszcze, demon nie potrafił ustalić czym jest ten drugi zapach, ale był przyjemny.

ZAUFAJ MIWhere stories live. Discover now