− Niby jak mam pomóc? I niby dlaczego powinienem? – unoszę brew ku górze. Josh spogląda na mnie tak poważnym wzrokiem, jakiego wcześniej u niego nie widziałem.
− Sam byłem na odwyku, wiem jak to jest uzależnić się od tego świństwa, dalej jednak sprzedawałem to ludziom i pozwalałem im popaść w takie gówno w jakim sam byłem. Teraz... kiedy ten koleś jest już na granicy, coś we mnie pękło, nie mogę pozwolić, by kolejna osoba pożegnała się z życiem, nie mogę żyć ze świadomością, że kolejna osoba umrze, a ja do tego się przyczynię, rozumiesz? – Josh odchrząkuje. − Pomyślałem, że możesz mi pomóc, sam wiesz jak to jest...po sprawie z Melissą...wiem, że mógłbyś coś zdziałać, a przy okazji pomóc mi. Pomóc mi pożegnać się z tym interesem na zawsze – Josh kończy patrząc na mnie wyczekująco.
Nie, nie, nie. Absolutnie nie chcę mu pozwolić znowu wciągnąć się w ten cały bajzel. Faktycznie, Joshua ma rację mówiąc o tym, że nie można pozwolić, by kolejna osoba zginęła przez głupie prochy...ale nigdy nie chciałem do tego wracać. Gdzieś z tyłu umysłu jednak czuję, że byłaby to odpowiednia rzecz do zrobienia, pomóc komuś wyjść z początkującego nałogu, w momencie, kiedy nie udało mi się to z Melissą. Może, w ten sposób mógłbym się jakoś odkupić, kompletnie zapominając o przeszłości? Pomoc nieznajomemu brzmi dobrze, lecz boję się, że coś może nie wyjść, coś pójdzie nie tak i wylądujemy jeszcze w gorszym miejscu niż byliśmy. Spoglądam na Josh'a, dalej wyczekującego na moją odpowiedź...
− Kurwa...- łapię się za głowę. − Żeby było jasne, nie pomagam tobie, pomogę temu kolesiowi – mówię. Muszę upchnąć swoją dumę gdzieś na bok. − Jak się nazywa ten chłopak? - Joshua gasi papierosa w popielniczce po czym opiera się wygodnie o zagłówek kanapy.
− Evan Coles, student wychowania fizycznego, najwyraźniej musi pożegnać się już z karierą sportowca... - odpowiada, a ja ściągam brwi.
− Czekaj, czekaj, powtórz to imię i nazwisko...
− Evan Coles, koleś nazywa się Evan Coles – powtarza się, aby mieć pewność, że usłyszę. Tego mi kurwa brakowało, podnoszę się z kanapy i zaciskam dłonie na głowie. Tak, w tym całym bałaganie brakowało mi tylko tego, żeby ratować dupsko byłego chłopaka Scarlett...
Scarlett's POV:
Otulam się cieplej kurtką, kiedy wychodzę z samochodu, którego Zayn zatrzymał na stacji benzynowej podczas drogi powrotnej do domu. Jest już ciemno, a temperatura spadła chyba o pięć stopni odkąd popołudniu spacerowałam z rodzicami po High Bradfield - małym miasteczku w okolicach Worrall. Popycham mocno drzwi wejściowe do sklepu przy stacji i momentalnie czuję ulgę, kiedy ciepłe wewnętrzne powietrze otula mnie niczym gruby, zimowy szal. Podchodzę do ekspedientki z uśmiechem na twarzy.
− Dzień dobry, witamy na Shell'u, co mogę podać? – starsza, przysadzista ekspedientka patrzy na mnie czekając na odpowiedź.
− Poproszę puszkę coca-coli, paczkę niebieskich Lucky Strike i... dwa batoniki Hershey's – dodaję myśląc, że Zayn też może mieć ochotę na coś słodkiego. Kobieta po kolei zabiera każdy wymieniony przeze mnie produkt i nabija na kasę.
− Pakować do siateczki? – pyta.
− Nie dziękuję, nie trzeba – uśmiecham się do kobiety.
− To będzie 11 funtów i 58 pensów – podaję kobiecie banknot dwudziestofuntowy po czym odbieram resztę i pod rękę zabieram zakupy.
− Dziękuję bardzo, do widzenia – żegnam się i wychodzę ze sklepiku, aby znów przekonać się o zdradliwej, angielskiej pogodzie. Kieruję się w stronę parkingu, gdzie zaparkował Zayn i z daleka potrafię dostrzec jak nerwowo spaceruje przy samochodzie, paląc papierosa i rozmawiając przez telefon. Ściągając brwi, przyspieszam kroku zmartwiona jego dziwnym zachowaniem, kiedy znajduję się na tyle blisko, aby usłyszeć rozmowę, którą właśnie odbywa Zayn.
YOU ARE READING
Instruktor
Fanfiction'Nazywam się Harry Styles i od dzisiaj będę Twoim instruktorem'.
37. Cavendish Hotel
Start from the beginning