Rozdział 2

2.9K 88 14
                                    

Nie miałam ochoty, rozmawiać z żadnym z rodziców. W końcu przyjęłam do wiadomości, że mnie okłamywali. Nawet mój walnięty braciszek. 

Przed wejściem na lotnisko spaliłam chyba z pięć papierosów, to był mój sposób, aby się odstresować. Nie paliłam często, można powiedizeć, że okazyjnie.

Siedzieliśmy już w samolocie - kierunek Londyn. Już trochę zaakceptowałam tę decyzje, może mieli jakiś ważny powód żeby uciec. Ale najbardziej dobijał mnie fakt, że Zek wiedział więcej niż ja. Ten mały urwis z rozdwojeniem jaźni, ha.

Postanowiłam z nimi nie rozmawiać póki sami nie powiedzą mi prawdy. Ewentualnie trochę podpytam na wszelki wypadek.

Siedziałam w fotelu obok Kate. Moja kochana mamuśka siedziała i czytała jakieś durne czasopismo dla babć. Czasem jak na nią patrzałam widziałam w niej poczciwą kobietę, która dba o wszysko i wszystkich. Ale była zupełnie inna, może i martwiła się o innych, głównie o najbliższych.

Była tajemnicza, ale godna zaufania. Co do wyglądu zupełnie różnił się od mojego, ja byłam strasznie podobna do ojca, to młody przypominał ją do złudzenia. Czasem mu zazdrościłam, w porównaniu do niego wyglądałam na nudną, może i nawet taka byłam.

Nie chciałam już dłużej myśleć o nich, miałam dosyć ich zachowania. Czemu musieli tak bardzo różnić się od mnie?

Wyjełam z plecaka słuchawki i telefon. Włączyłam swoją playliste i zamknęłam oczy.

Muzyka była stanem umsłu, potrafiła odciągnąć mnie od nudnej rzeczywistości.

Po jakiejś chwili poczułam, że zasypiam, odpłynełam w niebyt. Lubiłam śnić, życie w śnie wydawało się o wiele ciekawsze niż w rzeczywistości.

***

Gdy obudziłam się, poczułam dreszcze na ciele. Było mi zimno więc wyjęłam koc z plecaka braciszka i ułożyłam się pod nim wygodnie. Rodzina spała. Za oknem panował mrok. Z resztą chyba większość pasażerów spała.

Nagle wezwała mnie natura, wstałam i mozolnym krokiem ruszyłam w stronę toalety. Na szczęście była wolna, szybko weszłam i załatwiłam to co miałam. Gdy myłam ręce usłyszałam ciche walenie w drzwi. Boże jak by nie mogli poczekać, przecież jestem tu z dwie minuty. Ludzie strasznie mnie irytowali, zachowywali się jak by byli pępkiem świata. Szybko wywarłam ręce i otworzyłam drzwi.

Za nimi stał wysoki mężczyzna, albo i nawet chłopak, w sumie nie wiem było strasznie ciemno, albo po prostu ja byłam na tyle jeszcze zaspana, że nie dowidziałam.
Nagle odezwał się.

-Ooo, bardzo przepraszam.-wydukał, chyba zawstydzony.-Gdybym wiedział, że ty jesteś w środku nie zapukałbym, tylko poczekał.

-Nie szkodzi.-powiedziałam zdezorientowana. Chciałam przejść obok niego i wrócić na miejsce.

Jednak przeliczyłam się, chwycił mój nadgarstek w żelaznym uścisku, pociągnął do ściany i lekko podniósł mój podbródek, żebym spojrzała mu w oczy. Teraz zauważłyam, że był młodszy niż myślałam, góra jakieś dwadzieścia dwa lata.

Pochylił się do mnie, ja poczułam jego oddech na skórze,l. Nie wiem czemu ale nie bałam się, a chyba powinnam. Przecież to mógł być jakiś psychol, mógł mnie zgwałcić czy nawet zabić. Ale ja się tego nie bałam, nie przerażała mnie możliwość śmierci. Tylko jak już miało to się stać to chciałam, żeby wydarzyło to się szybko.

On jeszcze bliżej przycisnął się do mnie, trzymając jedną swoją reką moją rękę nad głową a drugą trzymał mi podbródek. Przycisnął usta do mojego ucha i wyszeptał:
-Nie boisz się. Nie wiem czemu, ale jara mnie to.-po tych słowach odchylił się żebyśmy mogli patrzeć sobie w twarz.

Oblizał wargi i uśmiechnął się władczo jakby właśnie wygrał jakąś bitwę. Znów się pochylił i pocałował mnie, nie odwzajemniłam tego. Szybko walnęłam go kolanem w brzuch a on nawet nie mrugnął.

-Jesteś słodka jak próbujesz się obronić.-powiedział szeptem, po czym puścił moją rękę i lekko się odsunął.-Do zobaczenia Carm.

Po tych słowach zamurowało mnie. Jakiś obcy facet, przywala się do mnie, zna moje imię. Zbyt wiele jak dla mnie.

Szybko wróciłam na miejsce, przeraziłam się dopiero po fakcie, gdy juz prawie byłam zupełnie bezpieczna koło rodziny.
Skąd on mnie znał, wyglądał na osobę, która zna mnie od zawsze i to, że zdrobnił moje imię. Mało osób to robiło, głównie rodzina i przyjaciółki.

Zastanawiałam się czy powiedzieć komuś o tym, analizowałam wszystkie za i przeciw. Jednak tych przeciw było więcej, niby po co miałam im to mówić skoro oni też nic mi nie mówią, nie bałam się go i prawdopodobnie spotkałam go pierwszy i ostatni raz w życiu.

Ten facet nie dawał mi spokoju, nie mogłam przestać o nim myśleć. Intrygowało mnie skąd znał moje imię, czemu w ogóle mnie zaczepił. Nie wiem czemu ale nie mogłam do końca zwizualizować jego twarzy, a przecież znajdowała się zaledwie parę centymetrów od mojej. Zapamiętałam jeden mały drobiazg. Miał tatuaż, pięcioramienna gwiazda na szyji. Chyba był brunetem i wyglądał na jakiegoś bandytę. Co mówiąc szczerze mi się podobało, bynajmniej lot nie był, aż tak nudny.

Za jakieś pięć minut, powinniśmy wylądować. Wszyscy już się szykowali do wyjścia, zbierali swoje rzeczy. Kobiety w tym moja matka porawiały włosy i makijaż na szybko, mój narwany brat skakał z podniecenia, że już jesteśmy prawie na miejscu. Ojciec po cichu pakował swoje rzeczy. Z żadnym z nich nie rozmawiałam, jedynie tyle, że Kate spytała się mnie czy nie jestem głodna, nie odpowiedziałam jej, ona dobrze zdwała sobie sprawę z tego kiedy zacznę się normalnie zachowywać. Jak powie mi prawdę o wylocie z domu. Czyli istniał cień szansy, że juz nigdy nie usłyszy mojego głosu.

***

Gdy już siedzieliśmy w aucie, naszym aucie. Nie mam pojęcia kiedy i jak i za co je kupili, ale to mi akurat spływało. Siedziałam przy oknie za kierowcą którym był mój fajny ojciec i gapiłam się w okno. Padało, nie zdziwił mnie ten widok, wiedziałam, że to pochmurne miejsce, ale i tak nie lubiłam słońca.

Nie jechaliśmy długo, gdy auto wjechało na podjazd, wysiadłam znudzona. Jedyne na co miałam teraz ochotę to zamknięcie się w pokoju i psychiczne nastawienie na jutro. No fajnie, nowe miejsce, nowa szkoła, nowi ludzie i do tego moja aspołeczność. Czego chcieć więcej.

Gdy stałam na podjeździe z walizkami w rękach, zatkało mnie. Piękny, duży, biały dom. Tak, to mi się podoba, lubię biały, jest taki czysty, zakrywa zło tego świata.

Duże okna, wielkie frontowe drzwi, a nad nimi wielki, piękny balkon. Ten dom musiał mieć z 30 pokoi, jak nie więcej.

Z zamyślenia wyrwał mnie potężny głos Edwarda, mojego ojca.

-Idźcie sobie wybrać pokoje, Carm stawiam, że wybierzesz ten z balkonem.-uśmiechnął się tryumfalnie.
-Co? Nie, naprawdę mogę?-pisnęłam, a nie chciałam się odzywać.
-Wiedziałem, że to Cię złamie.
-Ta, jasne.-powiedziałam udając, że jakoś mi to zwisa.

Chciam podnieść walizki, ale złapałam tylko powietrze. Obróciłam się i dostrzegłam już, że tato je trzyma i uśmiechnął się zachęcająco. A ja pobiegłam jak małe dziecko w stronę wielkich drewnianych drzwi.

Smak Grzechu ✔ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz