|019| - wersja początkowa

Zacznij od początku
                                    

– Znalazłem twój czuły punkt, Louis. – Malik klepnął go w ramię.

– Powiedziałem spierdalaj Malik. Zabije cię na ringu, wiedz o tym. – Zapewnił.

Zayn zaśmiał się i spojrzał na brunetkę, która wbijała w niego wzrok. Posłał jej uśmiech, przygryzając wargę. Pociągnął zębami za kolczyk.

Louis pomógł stanąć Maybelly na nogi i przygarnął ją do siebie. Czuł, że nie może pozwolić, by Malik obudził w niej niepokój. Chciał ją stąd zabrać, jak najdalej. Spojrzał na wroga ostrzegawczo i pchnął swoją dziewczynę do przodu. Przeszli obok ciekawych gapiów, po drodze dołączyli do nich Niall z Alyssą. Żadne się nie odzywało. Po dzisiejszym dniu był zdenerwowany, chociaż poranek nie wydawał się zły. Teraz wszystko poszło się pieprzyć, a kontrola Louisa wisiała na włosku. Wystarczyła jedna osoba, żeby pobudzić w nim chęć mordu. On w takich sytuacjach nie był wszystkiego świadomy, działał impulsywnie, niektórych faktów nie rejestrował. Może dlatego później nie żałował. Nie czuł wyrzutów sumienia, bo nie pamiętał każdej złej rzeczy jakiej dokonał. W głębi serca uważał, że postępuje dobrze i to go usprawiedliwiało przed samym sobą.

Szedł w stronę samochodu, wpatrzony przed siebie. Tak jakby muzyka nie grała, a ludzie zniknęli. Czuł się dziwnie, nieswojo. Miał wrażenie, że wciąż może stracić Maybelly. Ta spojrzała na niego i zwolniła kroku. Podeszła do Louisa.

– Już jest dobrze – powiedziała zduszonym głosem.

Była zachrypnięta od wody, której się na łykała. Louis spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem i zmarszczył brwi. Uniósł dłoń, by przejechać palcami po policzku dziewczyny.

Zadrżała pod jego dotykiem. Powinien jej pilnować. May zbliżyła się tak, że jej usta prawie dotykały jego ust.

– Jedźmy na klif – szepnęła, delikatnie całując dolną wargę Louisa.

– Najpierw powinnaś się przebrać. Przeziębisz się. – szepnął. Jego oczy wracały do normalnego koloru, tak samo jak oddech. Uspokajała go, tak jak zawsze.

– Masz rację. – Spojrzała na swoje, przylepione do ciała, ubrania. – Pojedziemy do mnie. Po prostu.

Kiwnął głową bez słowa, obejmując brunetkę w talii. Szli dalej nie zwracając na nic uwagi. Ludzie szeptali, ale wystarczyło jedno spojrzenie Louisa i milkli. Otworzył auto, czekając, aż Maybelly wsiądzie. Aly i Niall sobie poradzą, o to nie musiał się martwić. Dziwił się jedynie, że Moore pobiegła do niego o pomoc, a nie do Horana. Przecież nienawidziła Louisa. Myśląc nad tym, jechał w stronę domu Maybelly. Dziewczyna zaprosiła go dzisiaj na obiad w poniedziałek, co było zaskoczeniem. Najwidoczniej jej matka zaczęła go akceptować. I dobrze. Na nią tez mógł mieć wpływ. Z ojcem było gorzej, ale jego dziewczyna zaczęła się stawiać. Położył dłoń na udzie May.

Uśmiechnęła się do niego ciepło, a to wystarczyło, by wiedział, że wszystko jest dobrze. Starał się nie myśleć o wcześniejszym zdarzeniu. Kolejny raz obiecał sobie opiekę nad May, nie chciał jej zawieźć. Tylko z jej zdaniem się liczył. Nawet jego brat pozostawał mu obojętny. Ona nawet nie wiedziała jaką władze posiada nad Louisem. Zaparkował samochód pod jej domem.

Maybelly wysiadła i zaczekała na swojego chłopaka. Szli ramię w ramię do drzwi, w których pojawiła się Margaret. Jak zawsze perfekcyjnie wyglądająca w dopasowanych spodniach i jedwabnej koszuli. Spojrzała na córkę przestraszona. Była cała mokra, a przecież nie padało! Od razu wciągnęła ją do środka, a Louis wszedł za nimi.

– Coś ty robiła? – spytała, krzywiąc się, gdy May zostawiała mokre ślady na podłodze.

– Biegłam i poślizgnęłam się na trawie. Co skutkowało tym, że wpadłam do jeziora. –skłamała.

FEAR →psycho romansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz