Rozdział 21.

709 57 4
                                    

  Laura i Rydel szły spokojnie przez miasto. Rozglądały się i co chwilę wybierały numer blondyna. Dzwoniły, pisały, jednak on nie odpowiadał. Obie bardzo się tym stresowały. Nie miały wieści od nikogo z rodziny, więc po prostu szły dalej.

– Jak myślisz, co ten wariat zrobił? – spytała Rydel, a Laura pokiwała bezradnie głową.

– Nie mam pojęcia. Mógł zrobić wszystko... – odpowiedziała smutno, a blondynka przytaknęła. – Jezu, gdyby nie ja to nadal by tu był.

– Co ty gadasz?! – oburzyła się.

– Nie próbuj zaprzeczać. Dobrze wiesz, co się stało, co go tak załamało. Gdybym mogła coś jeszcze zrobić... Jezu, przepraszam – mruknęła szatynka i usiadła na ławce obok której przechodziły. Rydel usiadła obok niej i objęła ją ramieniem.

– Nie martw się... To nie twoja wina.

– Właśnie że moja, Ryd. Mogłam coś wtedy zrobić, nie wiem, porozmawiać z nim... Mogłam przyjść następnego dnia, a nie ignorować go i zasłaniać się wypadem z siostrą. Może gdybym przyszła i go przeprosiła...

– Za co miałabyś go przepraszać? Po pierwsze, to on cię pocałował. Po drugie, to on cię wyrzucił. Po trzecie - ten wariat doskonale wiedział, że masz chłopaka. Sam może siebie winić.

– Ale gdyby nie ta sytuacja...

– Słuchaj, skończmy ten temat. Ułóż sobie lepiej w głowie co mu wygarniesz, jak już go znajdziemy. Oooh, jak ja go dorwę...! Z łba sedes zrobię, o!

– Nie przesadzasz trochę? Ładny ma ten "łeb"...

– Ooo ja widzę, co tu się kroi...

– Że niby co?

– Że niby to, że ktoś się buja w moim braciszku, ot co.

– No chyba nie!

– A założymy się? Jeśli nie, to czemu odwzajemniałaś pocałunek, hmm? Chociaż masz chłopaka? I nie mów, że to dlatego, że bosko całował, Lynchowie mają to rodzinne.

– Widzę, że skromność stoi u ciebie na tym samym poziomie, co zwykle.

– Pewnie. No więc? Czemu?

– Och niech ci będzie, lubię go. Lubię i to bardzo, jednak na razie zbyt się o tego idiotę martwię, żeby się przejmować.

– O Jezu, ale będzie się jarał...!

– Na razie jarasz się ty.

– No tak! Ja to wiedziałam, od zawsze to wiedziałam!

– W takim razie lepiej wstańmy i kontynuujmy szukanie go. Może jeśli szybciej go znajdziemy odwidzi ci się robić z niego klozet.

– Zastanowię się nad tym. RUSZAMY! – wrzasnęła. "Rydel - jedyna osoba, która nawet w momencie, gdy jej brat zniknął, okazuje tyle entuzjazmu, by napędzić porządną elektrownie" pomyślała Laura i razem z blondynką ruszyły dalej.



Było trzydzieści minut po północy. Cała rodzina Lynch + siostry Marano + Ratliff siedziała w salonie i pogrążała się w rozpaczy. Ani śladu Ross'a, pomimo wielu godzin poszukiwań. Siedzieli i pili herbatę. Laura wspominała to, jak zawsze z blondynem pili ten napój razem. gadali, śmiali się... Tęskniła za tymi czasami. Lynchowie postanowili, że czas spać. Dziewczyny poszły do pokoju Rydel. Laura jednak zahaczyła o jeszcze jedno miejsce. Stary pokój Ross'a. Przypomniała jej się ich "schadzka" tutaj. Chciał ją wtedy pocałować, wiedziała to. Mimo, iż kilka dni później zaprzeczył. Może gdyby Vanessa wtedy nie weszła, skończyłoby się to inaczej - siedzieli by teraz razem, on wcale nie byłby poszukiwany i wszystko byłoby okay. Ale nie jest. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak za nim tęskniła. Do teraz. Usiadła na jego dawnym łóżku i płakała. I płakała. I płakała. Jednak nic to nie dało. Nic.

Darkness Becomes Me - Raura [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz