Ross nie spał całą noc. Myślał o tym, co zaszło między nim i Laurą. Jak mógł być taki głupi? Teraz to i tak nie ważne, ona go znienawidzi, a on straci jedyną osobę, na której mu zależy. Zawalił i był tego całkowicie świadomy. Ignorował telefony swojej rodziny, która wydzwaniała do niego od rana. Potrafił tylko leżeć załamany w łóżku i myśleć.
Czy podobało mu się to co wczoraj zaszło między nimi? Nie mógł zaprzeczyć, była to jedna z najlepszych rzeczy w jego życiu... całym. Nie wahał się z tym stwierdzeniem. Naprawdę, czuł się wtedy tak... inaczej. Powtórzyłby to, ale nie może. Nie ma nikogo, kto mógłby zrobić na nim takie wrażenie jak Laura. Ona jest tylko jedna i nie znajdzie nikogo podobnego...
Myślał tak długo. Prawie do drugiej popołudniu. Później zadzwonił dzwonek do drzwi. Przez chwilę miał nawet nadzieję, że to Laura - wróciła do niego i powie mu, że go kocha. Po chwili zdał sobie sprawę z tego, że to raczej mało prawdopodobne. Zwlekł się na dół z towarzyszącym mu uczuciem beznadziei i otworzył te nędzne drzwi.
– O mój Boże – rzuciła Stormie, a Rydel zakryła usta dłonią. Nie wiedział, czemu. Może i wyglądał jak nieszczęście, ale nadal był tym samym człowiekiem, tak, czy nie?
– Czym zawdzięczam waszą wizytę? – spytał smutno. W progu czekali jego rodzice, rodzeństwo oraz Will. Laury, oczywiście, z nimi nie było.
– Napędziłeś nam stracha, Rossy – rzuciła jego mama i go uściskała. Również ją uścisnął. Mocno. Może i tkwił w melancholijnym nastroju, ale potrzebował bliskości drugiego człowieka w tej trudnej dla niego chwili. Wszyscy, oprócz Will'a, dołączyli się do uścisku. Blondyn po chwili odsunął się od nich i zaprosił ich do środka. Weszli do jego domu, a Stormie natychmiast pognała do kuchni. Jego rodzina usiadła na kanapie i fotelach, a on sam zajął miejsce na podłodze, przy ścianie. Po chwili Stormie przybyła z dzbankiem pełnym zwykłej herbaty, koszmaru Ross'a. Później podeszła do niego i podała mu osobny kubek wypełniony zieloną wersją napoju. Uśmiechnął się drętwo, a starsza blondynka zrobiła to samo.
– Nie chcesz jakiejś poduszki? – spytała, a on zaprzeczył. Zajęła miejsce obok męża i zapanowała nieprzyjemna cisza.
– No, Ross. Coś się stało? Dobra, coś się stało. Co się stało? – spytał Riker.
– To naprawdę mało istotne – odpowiedział blondyn i zwinął się jeszcze bardziej. Will wlepił w niego niedowierzające spojrzenie, które kuzyn odwzajemnił. Z jego oczu ziało smutkiem i bólem, co młodszemu nie umknęło.
– Ross wiesz, że możesz nam powiedzieć... – rzuciła Rydel.
– Wybacz, Delly, ale gdybym miał komukolwiek powiedzieć, nie byłabyś to ty. Nie, żeby coś. Kocham was wszystkich po równo... no, Riker'a może mniej, ale to twoje znajomości nie pozwalają mi się odezwać.
– Ej! – krzyknął z oburzeniem starszy z blondynów.
– Chodzi o Laurę?
– Naprawdę... nie mogę powiedzieć... – tłumaczył, a raczej próbował. Jego siostra jednak jakby nie rozumiała. Uparła się i musiała wiedzieć.
– Nie powiem jej, serio. Jesteś ważniejszy niż ona.
– Rydel, powiedziałem coś. Nie będę o tym rozmawiał, ponieważ nie jestem na to w humorze. Porozmawiajmy o pogodzie, polityce, filozofii czy chociażby o kajakarstwie, ale zejdźmy z tematu.
– Hmm... No dobra. W takim razie, braciszku, co sądzisz o ostatnim meczu hokeja?
Po jakiejś godzinie Stormie zabrała się za obiad. Zniknęła w kuchni i pichciła. Wylatywały stamtąd tylko aromaty jedzenia. Dobrego jedzenia. Tym czasem reszta Lynchów, bez Ross'a i Will'a, oglądała "W krzywym zwierciadle" i bardzo głośno się śmiała. Will podszedł do Ross'a z bardzo oczywistym pytaniem.
CZYTASZ
Darkness Becomes Me - Raura [PL]
Fanfiction[Akcja opowiadania rozgrywa w 2016 roku] Ross Lynch to dwudziestolatek, który odciął się od swojej rodziny. Unika kontaktów ze światem. Jest sam i to mu odpowiada. Do czasu. Jedna osoba jest inna i nie daje się zbyć "ciężkiemu" charakterowi chłopa...