Rozdział 10.

702 58 2
                                    

  Ross odsypiał właśnie swoją nieobecność do godziny 01:07 nad ranem. Wieczorem odprowadził Laurę, porozmawiał jeszcze chwilę z rodzeństwem, po czym grzecznie się pożegnał i poszedł w swoją stronę.

Mimo wszystko nie spał długo - obudził go ustawiony przez szatynkę budzik. Stwierdziła, że on zapomni go ustawić, przez co zaśpi na ich wspólny wypad. Stęknął i odwrócił się na drugi bok. Hałas robił się jednak coraz głośniejszy, co bardzo go irytowało, więc wkurzony go wyłączył i raz jeszcze położył. Leżał spokojnie jakieś dwie minuty, ponieważ rozdzwonił się telefon. Niechętnie odebrał.

– Halo – warknął, ponieważ doskonale wiedział, kto dzwoni.

– No cześć! – przywitała się Laura. – Podoba mi się twoje jakże optymistyczne nastawienie! Mam nadzieję, iż zdajesz sobie sprawę, że będziesz się dziś świetnie bawił, spędzisz miło dzień i będziesz na kolanach błagał mnie o więcej takich wypadów.

– Jesteś pewna, że nie pomyliłaś numerów?

– No jaaasne, zapomniałam, że musisz być wredny. Cóż, radzę się szykować, będę za pół godziny. Najpierw idziemy na kawę, więc choćby się paliło nie wstawiaj czajnika!

– Gdyby wybuchł pożar, zacząłbym tańczyć makarenę w płomieniach, a następnie odśpiewał Bogurodzicę.

– Gratuluję, masz wspaniałe plany, szkoda, że nie ma wśród nich ratowania sobie życia!

– Życia czy życi?

– JEDEN KIT.

– No, Harrington.

– Zamknij się.

– Cóż, ja się ratować nie muszę. Jestem pewny, że wpadłabyś na białej jak śnieg lamie i wyprowadziła mnie z płomieni. Jak w Kopciuszku.

– Pomyliłeś bajki.

– Poważnie? Może dlatego, że ich nie znam?

– Zostało ci dwadzieścia osiem minut. Radzę się szykować – przypomniała, po czym się rozłączyła. Prychnął i wstał. Po chwili doszedł do niego sms:

"Ja nie mam lamy!"

Zaśmiał się cicho i zamknął w łazience. Zajął się szczotkowaniem zębów, jednocześnie odczytując sms-y, które wysłali mu jego bracia po kilku(nastu) piwach.

"Jak tam twoje buraki?"

"Masz dla mnie kotka?"

"Gdzie moje żelki? Ukradłeś mi je!"

"Idzie Ross przez most, linę w łapie niesie, wiąże ładny supeł, zawiesi go na drzewie..."

"CIĄG DALSZY NASTĄPI"

I inne. Ubolewał nad talentem Rocky'ego, a raczej jego brakiem, do pisania wierszy. Zacmokał kilka razy zdegustowany i odłożył szczoteczkę. Włożył szlafrok i zszedł na dół. Chwycił jabłko i zabrał się za konsumpcję.

W między czasie dzwonił Rocky proszący o wybaczenie swojej marnej poezji, nie do końca trzeźwy Riker oraz Stormie, zapraszająca go w najbliższym czasie do nich. Powiedział, że rozważy zaproszenie, po czym grzecznie się pożegnał i rozłączył.

Po trzydziestu dwóch minutach i dwunastu sekundach (ustawił stoper) Laura zadzwoniła do jego drzwi. Otworzył je i wpuścił obładowaną szatynkę do środka. Ta porzuciła swoją torbę i zawiesiła ręce na jego szyi. Objął ją zaskoczony.

Darkness Becomes Me - Raura [PL]Where stories live. Discover now