Rozdział 6.

707 61 2
                                    

  Dzień był suchy. Nie padało, więc Ross na spokojnie mógł pójść chwilę pobiegać. Wstał, jak zwykle, około 04:00, zdążył uczynić co miał rano w zwyczaju, pobiec na plażę i pooglądać wschód gwiazdy porannej. I ma się tu na myśli słońce, nie pana L.

No więc po powrocie do domu, czyli około godziny 06:30, zaparzył sobie zielonej herbaty i opadł na kanapę w celu odpoczęcia. Wziął głęboki oddech i uśmiechnął się do siebie. Rozejrzał się. Zobaczył kilka pamiątek po wczorajszej wizycie jego rodziny, takich jak pełna zmywarka lub pełna lodówka. I pełny kosz. Trzeba zrobić z tym porządek...

Pięć minut później siedział w łazience biorąc prysznic i myjąc, jak zauważył, tłuste już włosy. Nie lubił mieć tłustych włosów, taki nawyk z życia pod jednym dachem z Rydel. Gdy wybiła dziewiąta oglądał właśnie telezakupy i podgryzał mango [taa jeszcze tylko pomidorówki potrzebuje... -Iz]. Nagle zadzwonił jego telefon. Namęczył się z sięgnięciem po niego (siedzenie w miejscu było taakie wygodne], kiedy w końcu odebrał, brzmiał jakby przebiegł maraton.

– Halo? – spytał.

– No hej. Biegasz? – spytała Laura.

– Eee... Chyba nie.

– To świetnie. Wiesz, zajrzałam wczoraj do tego twojego zeszytu i muszę powiedzieć, że

"Piosenka #1" jest w porządku. Mogłaby być tylko ciut bardziej optymistyczna i...

– I bardziej nie-w-stylu-Ross'a, tak?

– Hmm... Może? Szczerze to chciałabym ją usłyszeć kiedyś...

– Hmm... Może? – przedrzeźniał ją, a ona powtarzała po nim: "Hmm...? hmm...?". – To było trochę dziecinne.

– Dziecinne będzie, jak wlezę na diabelski młyn i będę straszyć Rydel.

– Chyba cię nie rozumiem.

– Ach, no wiesz, idę dzisiaj z twoim rodzeństwem do wesołego miasteczka. Wiesz co to? Karuzele, wata cukrowa, dobra zabawa, społeczność...

– Zajarzyłem, kolejna rzecz nie-w-stylu-Ross'a. Miłej zabawy życzę.

– I ja tobie też jej życzę. Nie wiem, co będziesz robił, ale mimo wszystko.

– Eee... Dzięki. Pozdrów ich.

– O mój Boże, następnym razem rozmawiam z tobą na głośniku z włączonym dyktafonem. Nikt mi nie uwierzy, jak ich od ciebie pozdrowię!

– Przykro mi. Mam nadzieję, że będzie inaczej. W każdym razie życzę miłego dnia i, proszę, nie dzwoń dziś do mnie, pogrążam się w otchłani rozpaczy.

– To są twoje plany na dzisiejszy dzień?

– Chyba tak.

– W takim razie oczekuj mnie wczesnym wieczorem. Miłego dnia, panie aspołeczny.

Po czym się rozłączyła, a blondyn odrzucił od siebie telefon. W sumie to nie wiedział, co będzie dzisiaj robił, najprawdopodobniej przeczyta sobie Szukając Alaski. Później pomyśli trochę nad sensem życia, a później zje sobie swój obiad - banana.

To są właśnie, jakże ambitne, plany na prawie cały dzień stworzone przez Ross'a w jakieś pół minuty.




Jak się okazało, czytanie zajęło mu dość dużo czasu - podzielił więc, jednak, jabłko na sześć części i zjadał każdy kawałek tak jakoś po godzinie.

Darkness Becomes Me - Raura [PL]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora