Rozdział 12.

626 57 0
                                    

  Była godzina 11:57. W Los Angeles padało. Ross spał i nie miał zamiaru się budzić. Nie dziwota, wrócił do domu o trzeciej nad ranem...

Całą noc spędził z Willem, Tysonem i innymi osobami, które nazywał kosmitami. Starał się nie zasnąć w ich towarzystwie, obawiał się, że po przebudzeniu miałby włosy w kolorze arbuza.

Nagle się obudził. Rozejrzał się i jęknął przeciągle. W głowie migały mu wspomnienia typu grupowe palenie na moście, lub wycinanie witrażyków. Nie miał pojęcia, czemu wycinali witrażyki i chyba nie chciał tego wiedzieć. Miał tylko nadzieję, że zbiją na nich trochę szmalu.

Zdał sobie sprawę z tego, że jest głodny. Zszedł więc na dół i spożył mango. Rozmyślał przy tym. Czemu tak właściwie do nich poszedł? Nie lubił ich. Poszedł tam kierowany głodem za nikotyną czy może dla tego, że chciał przez chwilę przestać myśleć o pewnej szatynce, która nawet teraz nie opuszczała jego myśli? No właśnie, Laura. Wciąż za nią tęsknił. Chciałby móc jej wybaczyć, ale jak ma to zrobić, skoro się z nią nie widuje?

"Pewnie uznała, że to koniec waszej przyjaźni" – pomyślał. – "Woli Collina od ciebie. Jesteś głupcem."

Nie żeby coś, ale nie potrafił myśleć inaczej. Potrafił tworzyć same złe scenariusze, bo był w tym bardzo dobry. Jak już było powiedziane nie był optymistą. Jego myśli pełne były bólu, smutku i samotności, których sam sobie przyspożył.

Westchnął i położył się na kanapie. Zdał sobie sprawę, że jest wciąż w tych samych ubraniach, co wczoraj, że nie ma najmniejszej ochoty się stąd ruszać i że najchętniej by sobie umarł. Nie miał jednak takiej możliwości - nie mógł umrzeć w tym momencie, jeszcze tyle rzeczy musiałby zaplanować...

Jego rozmyślania przerwał dźwięk przychodzącego sms-a. Wzdrygnął się na widok imienia osoby, która do niego napisała.

Laura.

Bał się odpisać, bał się nawet przeczytać wiadomość. Skończyło się to zignorowaniem około siedemnastu sms-ów i czterech połączeń. Bolało go to, jednak strach nie pozwalał mu odebrać. Chciał z nią prozmawiać. Potrzebował kontaktu z nią jak nigdy z żadnym człowiekiem. Pogrzebał w kieszeniach i... Znalazł. Znalazł jednego, jedynego papierosa. Odpalił go z pieca i oparł się o blat. Nie otworzył nawet okna - oszczędność czasu. Stał tak nie myśląc o niczym. Zapomniał o masie wiadomości, których wciąż przybywało. Teraz pisała też Rydel. I Riker. I Stormie. Nawet Vanessa. On o tym nie wiedział. Wypalił i wyrzucił niedopałek do kosza. Próbował się odprężyć, jednak bezskutecznie. Zapatrzył się w widok za oknem. Lało, jakaś osoba biegła właśnie chodnikiem. Kim jest nie wiedział, wyglądała jednak znajomo, budziła mieszane wspomnienia i bardzo się śpieszyła. Odwrócił się od okna i spojrzał na zegar. 12:12.

Jedyne, czego tak naprawdę chciał, to zobaczyć Laurę. Nic więcej, tylko ją zobaczyć.

Nagle ktoś załomotał w jego drzwi. Po kilku sekundach tajemniczy osobnik zaczął wciskać dzwonek, jakby uznał, że wywarzanie drzwi to przesada. Ross stęknął i podszedł do drzwi. Nie sprawdził, kto to. No bo po co? Otworzył je.

– Żyjesz, Boże, żyjesz! – krzyknął znajomy głos, a jego właściciel rzucił mu się na szyję. – Czemu nie odbierałeś?! Martwiłam się o ciebie! – kontynuowała, a on sprawiał wrażenie totalnie zszokowanego.

– Ty... O mnie... Co? – dziwił się. Laura odsunęła się od niego i weszła do środka. "Takie w jej stylu" pomyślał i zamknął drzwi. Dziewczyna zdjęła swoją przemoczoną bluzę i prawie powiesiła na wieszaku. – Żartujesz sobie? – warknął, odbierając od niej nakrycie. – Przemoczysz mi ubrania. Siadaj, zaraz wrócę – oznajmił i poszedł na górę. Powiesił sweter w łazience, zabrał jakiś gruby koc i wrócił do kuchni. Nalał do kubka gorącej herbaty i wszedł do salonu.

Darkness Becomes Me - Raura [PL]Where stories live. Discover now