Rozdział 38.

1.4K 81 6
                                    

MOLLY

Następne kilkanaście dni minęło zdecydowanie za szybko.

Miałam wrażenie, że przez to, jak wiele różnych emocji odczuwałam, czas niesamowicie przyspieszył. Wcale nie czułam, jakby to było coś dobrego, bo choć wielkimi krokami zbliżało się zakończenie roku szkolnego i upragnione wakacje, to bardzo nie chciałam, żeby jeszcze nadchodziły.

Czułam, jakby wraz z ich zaczęciem, nad całą naszą czwórka, ten niewidzialny zegar, który głośno odliczał każdą minutę, zacznie robić to o wiele głośniej, przypominając nam, że znienawidzony przez nas moment wkrótce nadejdzie.

Ale na tamten moment jeszcze nie chciałam się na tym skupiać. Oddalałam od siebie tę myśl, tak bardzo, jak tylko potrafiłam. Wypychałam ją ze swojej głowy, jakbym nie mogła w ogóle przyjąć do wiadomości, że Charlie umierał. Nie chciałam w ogóle o tym myśleć i tylko napędzać do mojej głowy tysiące smutnych myśli, których zdecydowanie nikt z nas nie potrzebował.

Zamiast tego korzystaliśmy z danego nam szczęścia. Choć nie sądziłam, że to nawet możliwe, to jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie z Charliem. Spędzaliśmy ze sobą każdą minutę na przerwie między zajęciami, siedzieliśmy w ławce, gdy mieliśmy razem zajęcia, a po szkole, gdy nie mogliśmy się widzieć, to przynajmniej przez kilka minut rozmawialiśmy przez telefon. O wiele częściej również spędzaliśmy razem wieczory, jednak nie były one zbyt aktywne, bo przez stan Charliego, który coraz częściej popołudnia spędzał, po prostu śpiąc. Przez brak sił i o wiele gorsze samopoczucie, robiliśmy rzeczy, które nie wymagały wielkiego wysiłku. Oglądaliśmy filmy lub seriale, układaliśmy puzzle z Laylą, gotowaliśmy i piekliśmy coś smacznego lub po prostu spędzaliśmy czas na rozmowach, aż któreś z nas w końcu nie zasnęło jako pierwsze.

A spędzanie nocy wtulając się w ciepłe ciało Charliego, wsłuchując się w jego bicie serca, stało się w ostatnim czasie moją ulubioną czynnością. Nic tak jak to, nie upewniało mnie, że chłopak ciągle jest przy mnie, a jego zdrowie jeszcze nie podupadło tak bardzo, że nie mógł spędzić nocy w domu.

Co prawda widziałam po nim, że jego zdrowie już wcale nie było takie jak jeszcze zaledwie kilka tygodni temu. Świszczący, ciężki oddech podczas jego snu jedynie mnie w tym utwierdzał. Charlie z ogromnym wysiłkiem wstawał z łóżka i mimo że sam wiedział, jak ogromny ból mu to sprawiało, nigdy nie zrezygnował z pójścia ze mną do szkoły.

– Jesteś pewny, że nie chcesz zostać w łóżku? Nie wyglądasz dobrze, Charlie. Martwię się o ciebie – powiedziałam, któregoś dnia, gdy stojący w łazience chłopak, próbował zatamować krwawienie z nosa.

Był o wiele chudszy. Koszulka, która kiedyś była odpowiedniego rozmiaru, teraz ewidentnie na nim wisiała. Cera była niemal biała, a fioletowych sińców pod oczami nie dało się przegapić.

– Ostatnie, czego chcę, to zostanie w domu. Po prostu starajmy się udawać, że wszystko jest w porządku, okej? Twój wzrok przepełniony żalem naprawdę mi nie pomoże, a ja muszę zająć głowę, żeby się nie dobijać.

Dla Charliego chodzenie do szkoły, podczas ciągle postępującej choroby, stało się czymś, czym dla mnie było pieczenie.

On podczas siedzenia w szkolnej ławce wyobrażał sobie, że jest normalnym człowiekiem, który wcale z każdym dniem wcale nie czuje się gorzej. Robił wszystko, aby przez ten cały czas móc skupić się na czymś innym, niż uciążliwych objawach, które nie dawały mu w pełni wykorzystać tych ostatnich tygodni życia. Więc on sam robił wszystko, aby poczuć się jak dawniej, kiedy jeszcze nie wiedział o druzgocącej diagnozie.

Nawet w momentach, w których Charlie przysypiał sobie delikatnie, leżąc na szkolnej ławce, zasłaniałam go, aby nikt nie patrzył na niego oceniającym wzrokiem. Nie wiedziałam, ile osób wiedziało o jego chorobie, ile się domyślało, ale ostatnie czego potrzebował, to żeby ktoś z zajęć zaczął komentować jego stan.

Make You ForgetWhere stories live. Discover now