Rozdział 32.

2K 86 13
                                    

CHARLIE

Ostatnimi czasy zacząłem doceniać wszystkie drobne rzeczy.

Z całego serca uwielbiałem chwile, gdy czułem się na tyle silny, aby przejść się na dłuższy spacer ulicami i po prostu oglądać wszystko, co działo się wokół.

Niby coś tak prostego, niewymagającego zbyt wiele zaangażowania, jednak dla mnie stało się to wielką atrakcją. I to wcale nie tylko dlatego, że miałem coraz mniej sił i większość czasu miałem ochotę spędzić w domu. Te momenty pomagały mi trochę oddalić od siebie przerażające myśli.

Wielu osobom mogło wydawać się, że nie przejmowałem się swoją chorobą. Że nie zwracałem na nią większej uwagi, nie obchodziło mnie to, co się ze mną stanie i kiedy się stanie. Jakbym zwyczajnie przyjął do wiadomości, że umieram, a potem zapominając o tym, ruszył dalej przed siebie.

Ale tak nie było. Byłem cholernie przerażony. Z każdym następnym atakiem kaszlu. Z każdą chwilą, kiedy nie mogłem normalnie złapać oddechu. Z każdą chwilą, kiedy kręciło mi się w głowie lub krew zaczynała spływać mi z nosa.

Czułem się ciągle zmęczony, ale jednocześnie nie mogłem spać w nocy, bo bałem się, że jeśli zamknę oczy na dłuższą chwilę, to rano się nie obudzę. Miałem koszmary, w których duszę się tak bardzo, że w końcu nie udaje mi się złapać tchu i umieram na oczach moich najbliższych.

Widziałem płacz mojej młodszej siostry.

Słyszałem krzyk Molly.

Czułem ręce mamy na moim ciele, gdy próbowała mnie ratować.

I patrzyłem na łzy mojego taty, gdy mówił, że już nic nie da się zrobić.

A ja chciałem przeżyć. Chciałem żyć. Krzyczałem, że jeszcze da się mnie uratować. Prosiłem, żeby mnie nie zostawiali. Aby nie wpisywali mnie na straty, bo przecież moje serce ciągle biło, słyszałem ich słowa, czułem dotyk.

Moje ociężałe oczy przymykały się, ale ja nie mogłem przecież jeszcze odejść. Nie teraz.

A potem budziłem się przerażony, ze ściśniętym gardłem, płytkim oddechem i myślą, że jeszcze żyję.

Powtarzałem sobie te dwa słowa i uczepiłem się ich, jakby były moją nadzieją, że ten ostatni czas mimo wszystko spędzę dobrze.

Nieważne jak bardzo przerażała mnie śmierć, wiedziałem, że nie podejmę się leczenia. Szanse na moje wyleczenie były zbyt małe, a ja nie chciałem narażać rodziny na tak duże koszty, bez pewności, że przyniesie to pozytywny skutek. Nie wyobrażałem sobie sytuacji, w której przez moje zdrowie rodzice wydają wszystkie pieniądze, może nawet popadają w długi, a ja na końcu i tak ich zostawiam.

To był główny powód, dlaczego podjąłem taką decyzję.

Oprócz tego słyszałem historię, jak ludzie chorzy na raka spędzają ostatni czas w szpitalnym łóżku, nie mając sił na nic. Nie przyjmowałem do siebie nawet takiej opcji, w której zostałbym przypięty do szpitalnego łóżka na kilka tygodni lub dłużej, mając świadomość, że z każdą minutą umieram i nie mogę nawet spędzić tego czasu na robieniu czegoś, dzięki czemu poczuję szczęście.

Dlatego właśnie, kiedy budziłem się w nocy przerażony koszmarem i stwierdzałem, że muszę opanować emocje, wybierałem się na krótki spacer.

Zaraz po tym, jak mój oddech mniej więcej wrócił do normalności, a serce nie waliło, jakby miało wyrwać się z klatki piersiowej, ubierałem się pospiesznie, a potem chodziłem ulicami Orlando.

Make You ForgetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz