Rozdział 46.

84 12 1
                                    

   Lilianne wstała gwałtownie z ziemi. Czuła w tyle głowy pulsujący ból, po trochu przez uderzenie i po trochu przez świadomość Harry'ego wdzierającą się znowu do jej umysłu.

Uspokoiła swojego ptaka i w miarę możliwości pobiegła w stronę bijącej wierzby, gdzie leżał jej brat i gdzie Rona Weasleya porwał pies. Wcale nie chciała ich ratować, raczej była ciekawa, co było na tyle niebezpieczne, że Potter, przez co i ona, odczuwał to tak mocno. Jeszcze nigdy nie było to tak mocne uczucie. Od razu gdy tam dotarła, zorientowała się, że Potter i Granger poszli już tropem psa. Wiedziała jednak tylko tyle, że byli gdzieś przed nią - a dokładnie naprzeciwko siebie miała Wierzbę Bijącą, drzewo, które nie przepuściłoby nikogo naprzód z własnej woli.

Szczęśliwie dla niej, kilka minut później do wierzby podszedł profesor Lupin. Nie wiedziała, co chce zrobić, ale wyglądał na pewnego siebie, więc obserwowała go z bliska - wpierw rzucając na siebie zaklęcie blokujące węch i wyciszające na swoje buty.

-Windgardium Leviosa - uniósł pierwszego lepszego patyka w powietrze i skierował go w stronę pnia rośliny.

Gdy gałąź nacisnęła jakieś konkretne miejsce na korze, drzewo niespodziewanie przestało się poruszać, jakby spetryfikowane. Lilianne szybko opanowała swoje zdumienie i pobiegła za nauczycielem do ukrytego w krzakach przejścia.

W sumie logiczne, skoro przetrwał siedem lat w Hogwarcie jako wilkołak, przed wynalezieniem Eliksiru Tojadowego, to musiał mieć miejsce na bezpieczne przemiany - uznała, skradając się za profesorem pod kameleonem. - Nikt zdrowy na umyśle nie próbowałby przecież nawet się zbliżać do Bijącej Wierzby na mniej niż dwadzieścia metrów.

Pozwoliła panu Lupinowi trzymać prowadzenie; gdyby go wyprzedziła, mógłby na nią wpaść, a poza tym i tak poruszał się dosyć szybko. Tunel, którym szli, zdawał się nie kończyć. Czasami przez małą wysokość musiała się nawet czołgać, co nie było zbyt wygodne. W końcu jednak droga zaczęła się podnosić, a zaraz potem zakręcił. Lilianne, zgięta wpół, ze zdumieniem obserwowała profesora wchodzącego przez sporą dziurę w ścianie. Nie uśmiechało jej się tam wchodzić, ale nie mogła stracić z oczu swojego przewodnika, więc również tam wpadła.

Byli w korytarzu jakiegoś domu. Był okropnie zakurzony i zaśmiecony odłamkami mebli, a ze ścian już dawno odpadły tapety. Okna były zabite dechami, a Lilianne po chwili zorientowała się, że znajduje się w środku Wrzeszczącej Chaty, którą widziała podczas swojej pierwszej wycieczki do Hogsmeade. Mieszkańcy wioski uważali, że była ona nawiedzona, ale Croake szybko powiązała fakty i była w stanie stwierdzić, że dziwne dźwięki dochodzące stamtąd podczas pełni raczej były spowodowane obecnością zmienionego wilkołaka a nie duchami.

Lupin przystanął na chwilę, prawdopodobnie po to, by ustalić kierunek, ale nie było to już potrzebne;

-[ON ZABIŁ MOICH RODZICÓW! - dało się usłyszeć krzyk dochodzący z góry.

Skrzywiła się, a profesor zaklął. Harry Potter krzyczał naprawdę głośno, ciekawa była tylko, z jakiej to okazji. Bo przecież to Voldemort zabił ich rodziców, a nie krzyczał tak rok i dwa lata temu. Chociaż... podejrzewała, że już znalazła na to pytanie odpowiedź. Pobiegła za nauczycielem w kierunku schodów.

-NIE! NIE WOLNO! - rozległ się znowu wrzask.

Co oni tam, lwa uspokajają? - zastanowiła się kpiąco, zapominając na chwilę, że nie jest w swojej niematerialnej postaci i w rzeczywistości może się jej coś stać.

Coraz lepiej słyszała najpierw szarpaninę, a potem rozmowę, które odbywały się na górze. Weszła na schody.

-TU JESTEŚMY! - wrzask Granger zranił jej mocno uszy. - NA GÓRZE... SYRIUSZ BLACK... SZYBKO!

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleWhere stories live. Discover now