Rozdział 24.

105 12 2
                                    

   Lilianne poszła za Potterem w przód, zastanawiając się, kto rzeczywiście włamał się do podziemii. I, musiała przyznać, nie spodziewała się takiej odpowiedzi na to pytanie.

[-To pan?! - wykrzyknął zdumiony Gryfon, a Lilianne chociaż raz się z nim zgodziła.

-Tak, to ja - stwierdził z pokerową twarzą Quirrel. - Zastanawiałem się, czy spotkamy się tutaj, Harry Potterze.

Nie jąkał się.

-A ja myślałem, że... Snape...

-Severus? - profesor Quirrel zaśmiał się, a Lilianne odnotowała, że to nie był jego śmiech. - Tak, Severus wygląda na takiego, prawda? Nieźle mieć takiego Severusa, który krąży po szkole jak wyrośnięty nietoperz. Kto by mógł podejrzewać tego b-b-biednego j-j-jąkałę, p-profesora Quirrela?

-Ale Snape próbował mnie zabić! - Potter nie dowierzał, nawet zapominając trzymać różdżkę w pogotowiu.

Co? Kiedy? Gdzie? - Ślizgonka również była nieco zagubiona, ale na innym polu.

-Nie, nie. To ja próbowałem cię zabić. Twoja przyjaciółka, panna Granger, zupełnie przypadkowo wpadła na mnie, kiedy biegła, żeby podpalić Snape'owi szatę. No wiesz, na tym meczu quidditcha. Przerwała mój kontakt wzrokowy z tobą. A już tak niewiele brakowało! Jeszcze parę sekund, a strąciłbym cię z miotły. Udałoby mi się to wcześniej, gdyby Snape nie mruczał przeciwzaklęć, żeby cię uratować.

Lilianne przestała słyszeć na chwilę ich rozmowę, bo przytłoczyła ją fala myśli, podejrzeń i innych takich. To wszystko układało się w całość! Wtedy, kiedy szukającego Gryffindoru miotało na wszystkie strony w powietrzu, rozpoczął się pożar w sektorze nauczycielskim: to była Granger, wierząca, że Snape zaklął jego miotłę. Potrąciła Quirrela, przez co miotła się uspokoiła. Snape natomiast, wiedząc, że ten spróbuje jeszcze raz, na wszelki wypadek sędziował w kolejnym meczu.

Drugą sprawą był sam Quirrel. Normalnie nie był taki, jak teraz. Jąkał się na każdym kroku, a jego śmiech nie był taki surowy i gorzki. Nie reagował na Ciottera inaczej niż zaskoczeniem, a tutaj: „Harry Potterze, zastanawiałem się...", to się nie kleiło. No i jeszcze Noc Duchów: wtedy, na moment, zsunął mu się turban z głowy. I pomimo tego, że teoretycznie zemdlał, zdążył jeszcze go poprawić. Może trzymał tam coś, co pozwało mu kontaktować się Voldemortem, Grindelwaldem czy innym nowym czarnoksiężnikiem. No, chyba, że jej teoria o duchu Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, była prawdziwa - a duch ten ukrywał się w turbanie Quirrela i sterował nim - co było praktycznie niemożliwe, chociaż łatwe do udowodnienia.

-A teraz, Potter, siedź spokojnie. Muszę najpierw zbadać to interesujące zwierciadło.

Dopiero teraz Lilianne zauważyła, że Ciotter został obezwładniony przez jakieś grube sznury. Popatrzyła na to bez zainteresowania. Mógłby nawet zostać zabity, nie za bardzo ją obchodził.

-Widziałem ciebie i Snape'a w puszczy - wybełkotał Potter, starając się najwyraźniej odwrócić jego uwagę.

-Zgadza się - zgodził się wesoło Quirrel, oglądając lustro od tyłu. - Śledził mnie, próbując odkryć, jak daleko się posunąłem. Przez cały czas mnie podejrzewał. Chciał mnie nastraszyć... Mnie, który ma po swojej stronie Lorda Voldemorta!

Wyszedł zza lustra i spojrzał w nie pożądliwie, a Lilianne zapaliła się czerwona lampka. Czyżby jej teoria, tak łatwa do udowodnienia, ale mimo wszystko niemal niemożliwa, była rzeczywiście prawdą?

-Widzę kamień... przekazuję go mojemu panu i mistrzowi... ale gdzie on jest?

Gada jak obłąkany - pomyślała nagle z rozbawieniem Lilianne, mimo, że sytuacja absolutnie tego nie zakładała.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleWhere stories live. Discover now