Rozdział 13.

161 11 0
                                    

   Lilianne siedziała w Hogwarts Express. Tym razem była na peronie wcześniej, bo Garrick pokazał jej szybszy sposób przemieszczania się - Błędnego Rycerza. Był to autobus przywoływany wyciągnięciem ręki z różdżką nad jezdnię. Potrafił on omijać wszelkie przeszkody, zwiększać się i zmniejszać do woli a to wszystko plus jeszcze magia sprawiało, że pojazd był dziesięciokrotnie szybszy od mugolskich środków transportu. Co niestety nie zapewniało komfortu użytkownikom.

Jeszcze przed jej wymeldowaniem się z Dziurawego Kotła pan Ollivander pożegnał się z nią, dziękując za pomoc podczas świąt. Obsłużyła co prawda tylko siedmiu klientów jednak w większości byli to członkowie czystokrwistych, konserwatywnych rodów, którzy - jak powiedział jej nieoficjalny pracodawca - obchodzą niektóre tradycje świąt z takim samym zaangażowaniem jak przed ich delegalizacją. Czarodziej w tajemnicy wyjaśnił jej, że jednym z nich było kupowanie prezentów wczesnym świątecznym rankiem i wręczanie ich podczas obiadu. Na jej niedowierzanie - w końcu dlaczego niby rząd miałby nie pozwalać na coś tak banalnego - odparł tylko, że Ministerstwo Magii zalicza wszystkie bez wyjątku tradycje czystokrwistych jako czarnomagiczne i z tej racji ich zakazało.

Podczas weekendu po świętach przekonała się również, że pan Ollivander jest nie tylko dobrym przewodnikiem po sklepie ale także kompanem do rozmów. Pomiędzy nielicznymi odwiedzinami klientów potrafił poruszyć każdy temat; tak właśnie Lilianne dowiedziała się o większości faktów, które czarodziejom wydają się normalne, a są niemal niezbędne do funkcjonowania w magicznym świecie bez braków w podstawowej wiedzy. Tego, co on jej powiedział, nie było w żadnej książce - i nikt inny prawdopodobnie jej by tego nie opowiedział. Nawet Snape, bo ten, wychowywany pewnie od początku w rodzinie czarodziei, niektóre rzeczy postrzegał jako niepotrzebne do tłumaczenia.

Dzień przed wyjazdem odwiedziła też księgarnię "Esy i Floresy", w której za parę galeonów kupiła książkę zatytułowaną Szlachectwo naturalne, czyli genealogia prawdziwych czarodziejów. Opowieści Garricka o tradycjach czystokrwistych rodów zafascynowały ją do tego stopnia, że postanowiła dowiedzieć się o takich rodach więcej - i nie mogła sobie odmówić, kiedy księga wpadła w jej ręce.

Teraz, czekając na odjazd pociągu, czytała właśnie to, co kupiła za swoje pierwsze w życiu zarobione pieniądze. Siedziała w pierwszym lepszym przedziale na samym początku pociągu, tak, by wychodząc musiała zmarnować jak najmniej czasu na dotarcie do zamku. Co prawda nie wiedziała czy tym razem również będą płynąć łódkami, ale wątpiła w to. Bardziej prawdopodobne byłoby użycie powozów, którymi na początku roku jechali starsi uczniowie. W końcu bez sensu byłoby znowu robić zamieszanie z powodu oddzielania pierwszaków od innych. A jeśli już mowa o tych powozach, Lilianne była ciekawa, jak się one przemieszczają. Nie było widocznych koni z przodu chociaż pojazdy zachowywały idealnie takie odstępy jakie potrzeba było do bezpiecznego chodu wierzchowców.

Pociąg ruszył. Lilianne otrząsnęła się z zamyślenia i powróciła do studiowania rodowodu rodziny Abbott, który był pierwszym z przedstawionych w książce rodów. Na samym początku autor zamieścił jeszcze dopiskę, że większość rodów przedstawionych w księdze jest z grupy Nienaruszalnej Dwudziestki Ósemki. Wyjaśnił też, że był to zbiór rodzin czystej krwi zapisanych w Skorowidzu Czystości Krwi, który miał pomóc takim rodzinom w utrzymaniu statusu krwi. Czyli w praktyce był to zwój zapewniający komuś wysoką pozycję dopóki jego rodzina nie zwiąże się z mugolami, charłakami, mugolakami lub półkrwistymi. Lilianne już wcześniej stwierdziła, że takie rzeczy są niezwykle ciekawe.

Czytała jeszcze przez godzinę we względnym spokoju - jeśli nie liczyć hałasów z korytarza, ale te i tak były przytłumione przez zamknięte drzwi oraz zasłonięte na nich zasłony.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleWhere stories live. Discover now