Rozdział 6.

195 9 0
                                    

   Po trzech tygodniach badań rozwiniętych tak, jak tylko się dało, bliźniacy i Lilianne nie znaleźli niczego przydatnego. Dziewczyna sądziła, że tym, co jej przeszkadza w zwykłym funkcjonowaniu w czarodziejskim świecie, była swego rodzaju blokada magii. Miała jednocześnie pojęcie, że Snape był autentycznie pewny tego, że jej magia w końcu się ujawni - tak więc nie mógł to być efekt rytuału, który był pozbawieniem, a nie zablokowaniem magii. Dodatkowo z niektórych ksiąg wynikało, że obie strony zaangażowane w sprawę zawsze będą pamiętały takie zdarzenie - mimo wszelkich zaklęć, eliksirów, zaników pamięci i wieku. Użycie rytuału zostawiało ślady, których nie dało się wymazać bez względu na środki. A ona nic takiego nie pamiętała.

Lilianne stwierdziła, że na razie spróbuje zdobyć dużo wiedzy teoretycznej, jeśli chodzi o wszelkie rodzaje magii, a na przedmiotach nie potrzebujących zaklęć skupi się na zgłębianiu wiedzy praktycznej i - szczególnie w zakresie eliksirów, które polubiła najbardziej, bez względu na złośliwego profesora - eksperymentowania. Zafascynowało ją tworzenie mikstur o różnym działaniu i modyfikowanie tych już znanych, by działały mocniej lub słabiej. Co prawda jeszcze nie odważyła się spróbować zrobić takiego eksperymentu - przecież nie była Gryfonką - ale miała już zapisane dwa ciekawe pomysły.

Jeśli jednak chodzi o jej życie towarzyskie, można było powiedzieć, że w końcu było - bo wcześniej, naturalnie, z nikim prócz Mellerby'ego nie miała zbyt dobrych relacji. Fred i George byli ludźmi, z którymi zaczęła coraz odważniej obcować, że tak powiem. Podobało jej się ich podejście do ironii i sarkazmu, który, tak samo jak ona, zaliczali do najlepszych rodzajów słownych dowcipów, chociaż raczej woleli działać niż mówić.

Razem z bliźniakami spotykała się często w opuszczonej klasie w lochach, która stała się jakby ich kryjówką. Zazwyczaj ona czytała o alchemii, a Fred i George uczyli się ciekawych dla nich sztuk magicznych w praktyce (co nadal było dla wrodzonej ambicji Lilianne ciosem), chociaż zdarzyło się, że wkręcili ją w wymyślanie żartu.

Podczas jednego z czwartków, w których zajmowali się zwykle odrabianiem esejów dla profesorów (bliźniacy specjalnie lawirując tak, by ocena wynosiła między Zadowalającym a Nędznym), Lilianne nie przychodziła przez kilkanaście minut, więc Fred i George wyszli z opuszczonej klasy na korytarz, żeby jej poszukać. Akurat tego dnia postanowiła zniknąć, kiedy mieli jej do pokazania prototyp nowego wynalazku!

Nie spodziewali się, że od razu po zamknięciu za sobą drzwi zobaczą, jak Lilianne upada na podłogę, wyraźnie przez kogoś popchnięta. Nie wyglądała jednak na przejętą tym faktem; szybko się podniosła i zaczęła rozmasowywać łokieć, na który poszła cała siła uderzenia. Po chwili, w której bliźniacy wymienili między sobą spojrzenia, spojrzała przed siebie i zauważyła ich.

-O, cześć - powiedziała, jakby nic przed chwilą nie miało miejsca. - Idziemy? Muszę napisać esej na trzy stopy dla profesora Snape'a.

-Lilianne? - spytał George. - Ale wiesz, że to nie było...

Urwał, widząc niezrozumiałe spojrzenie dziewczyny i westchnął.

-Nieważne.

Lilianne weszła do klasy. Szczerze mówiąc, ona także nie spodziewała się ataku. Większość Ślizgonów już jej odpuściła, więc było to co najmniej zaskakujące zajście. Jednak nie narzekała; i tak nic większego się jej nie stało, prócz starcia skóry na łokciu. Nie przejmowała jej przecież krew, która powoli zaczynała wypływać z rany. To nie ta skala!

Zmarszczyła brwi.

W sumie muszę to jakoś otrzeć, bo pobrudzę pergamin.

Spojrzała na swoje przybory do pisania. Szczęście Merlinowi, że tylko pergamin się pogniótł, a zawartość kałamarza nie rozlała się. Zostało jej niewiele zapasów, więc stwierdziła, że będzie miała jedną rzecz więcej niż wcześniej zakładała do załatwienia w czasie przerwy świątecznej.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleKde žijí příběhy. Začni objevovat