Rozdział 4.

221 10 0
                                    

   Lilianne nie poprawiła swoich relacji z współlokatorkami w żaden sposób, może nawet się one pogorszyły, ale nie przejmowała się tym. Mniej ludzi, które chcą z nią rozmawiać oznacza mniej odgłosów - a przynajmniej tak założyła. Po paru dniach spędzonych w Hogwarcie nauczyła się „wyłączać" z otoczenia na tyle, żeby nie przeszkadzały jej zbytnio wszechobecne hałasy. I to były praktycznie jedyne dobre wiadomości.

Przyczyną jej ogólnego niezadowolenia z siebie były przedmioty szkolne.

Zacznijmy od Transmutacji. Była ona dla Lilianne ciekawa i przydatna w niektórych sytuacjach, ale pomimo swojego zaangażowania na lekcji, predyspozycji jej różdżki do tego przedmiotu i dobrego sposobu tłumaczenia profesorki, nie była w stanie wykonać nawet najprostszej transmutacji!

Podobnie sprawa miała się z zajęciami z Zaklęć i Uroków oraz Obroną Przed Czarną Magią, choć za to ostatnie się aż tak nie winiła. Nieprzyjemny smród czosnku, który czuć było w całej klasie był bardzo rozpraszający, a nauczyciel co chwilę się jąkał, przez co trudno go było zrozumieć (Lilianne słyszała nawet, jak Malfoy chce naskarżyć o tym tacie, co uważała za lekką przesadę. Przecież nikt na to nic nie poradzi, a już szczególnie człowiek będący sto kilometrów dalej!). To nie oznaczało, że nawet cokolwiek łatwego z książki potrafiła wykonać, o nie. Poważnie zaczęła się zastanawiać, czy jednak nie jest mugolem. Naprawdę - teorię znała i rozumiała bardzo dobrze, ale gdy dochodziło do użycia różdżki, życie robiło jej nieprzyjemnego psikusa.

Odwrotnie było z Eliksirami i Astronomią. Również bardzo polubiła te przedmioty. Nauczycielem Eliksirów był Severus Snape, ten sam, który wprowadził ją w świat magii i ten sam, który był Opiekunem Slytherinu. Na jego lekcjach odnosiła wrażenie, że to przez jego usposobienie jej rówieśnicy nie rozumieli ani nie potrafili ważyć eliksirów, ale ona wynosiła z jego ciętych ripost i docinek dobre lekcje niemal za każdym razem. No, wykluczając zdania typu: „Jesteście tak durni jak gumochłony", które były zapewne obrazą odpowiadającą mugolskiemu słowu „idiota". Z Astronomią nie miała żadnych problemów prócz nanoszenia danych na papier poprzez magię, więc po prostu musiała je ręcznie pisać.

Jeśli chodziło o Historię Magii i Latanie, była w stosunku do nich obojętna. Szydziła w myślach ze skomplikowanych manewrów na miotłach w takim samym stopniu jak z bezsensownych bitew czarodziejów z każdym, kogo napotkali - a jednocześnie zdawała sobie sprawę z użyteczności latania jako środku transportu i była ciekawa rodzajów broni średniowiecza.

Co było dla niej dziwne w Hogwardzkim systemie nauczania to rodzaj kar - szlabany bądź odejmowanie punktów całemu domowi - i nazwy ocen; Wybitny, Powyżej Oczekiwań, Zadowalający i tym podobne.

Jednak wracając do jej skromnej osoby - Lilianne po tygodniu nieudawanych zaklęć postanowiła zwrócić się do Snape'a, tak, jak radzili Prefekci. Szczęście, że miała drugiego dnia szkoły zaprowadzić tam jednego z uczniów na jej roczniku i wiedziała, gdzie to jest. Zapukała więc do drzwi i czekała. Po chwili zza drzwi dobiegło ją pozwolenie na wejście, więc otworzyła i spytała:

-Nie przeszkadzam panu?

Spojrzał na nią wzrokiem mówiącym "idiotka". Lilianne wolała się dłużej nie kompromitować. Weszła i usiadła na krześle przed biurkiem profesora.

-O co chodzi, Croake? - zapytał niecierpliwie, nie podnosząc wzroku znad esejów do sprawdzenia.

-Panie profesorze, żadne zaklęcie mi nie wychodzi! - powiedziała. - Próbowałam w dworze Croake'ów, w pociągu, tutaj, a Prefekci mówili, że można...

-Croake, Prefekci mówią to samo co roku - stwierdził. - Pokaż, jak robisz lumos i nox - polecił.

Dziewczyna wyciągnęła z szat różdżkę, poprawnie wykonała ruch ręką i wypowiedziała inkantację lumos. Zmarszczył brwi. Powinno być dobrze.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleWhere stories live. Discover now