Rozdział 15.

152 14 0
                                    

   Następny dzień rozpoczęła obowiązkowym sprawdzeniem przez panią Pomfrey rany na jej głowie, które było nadzwyczaj krótkie - stan Puchona, który leżał w Skrzydle Szpitalnym z powodu smoczej ospy ciągle się pogarszał, przez co nie zdążyły zamienić nawet zdania. Lilianne dowiedziała się tylko, że w przeciągu tygodnia rodzice chłopca powinni pojawić się w Hogwarcie, by podpisać pozwolenie na przeniesienie go do czarodziejskiego szpitala imienia świętego Munga. Matrona między wierszami powiedziała jej, że dopiero po odprawieniu chłopaka będzie mogła choć trochę odpocząć.

Od razu po kontroli i zabraniu z Wielkiej Sali sześciu kanapek (po dwie na osobę) skierowała się do Wieży Gryffindoru, podejrzewając, że bliźniacy nie wstaną w niedzielę na śniadanie. Potrzebowała ich pomocy. Nie przemyślała tylko kwestii przedostania się do Pokoju Wspólnego Gryfonów.

-Hasło? - zapytała kobieta z obrazu, najwyraźniej ledwo wyrwana ze snu.

Była to Gruba Dama, tak mówili Fred i George. Ostatnio była tutaj tuż po jej wyjściu ze Skrzydła Szpitalnego, czekała na przyjaciół, by wybrać się razem do biblioteki. Zdawało jej się, że jeden z uczniów wypowiadał wtedy hasło, które wydało jej się bardzo nieodpowiednie... świński gnój? Nie, chyba nie. Świński oddech? Z pewnością nie.

-Świński ryj - odpowiedziała z pewnością, której wcale nie odczuwała.

Obraz na szczęście uchylił się, zbyt zajęty tłumieniem ziewania, by zauważyć, że niska uczennica nie była Gryfonką. Przez chwilę stała, niezdecydowana. Szybko jednak przekroczyła próg, nie chcąc, by Dama czekała zbyt długo. Natychmiast poczuła się, jakby weszła wprost do paszczy lwa - co w tej sytuacji nie było wcale tak złym porównaniem.

Całe pomieszczenie wręcz krzyczało: jestem Gryfonem! Jestem Gryfonem!. W kolorze czerwonym było dosłownie wszystko; kanapy, fotele, rozstawione wszędzie - choć nikomu niepotrzebne - dodatki, a nawet ściany. Lilianne momentalnie stwierdziła, że Ślizgoni jednak nie obnoszą się aż tak ze swoją przynależnością. Może i na wielu meblach oraz w ważnych miejscach widniał wizerunek węża, jednak ktoś niezbyt bystry zobaczyłby w tym zwykłe ozdobne zawijasy. Zresztą nie było to na pierwszy rzut oka widoczne, a wszechobecna czerwień raziła w oczy. Bardzo raziła w oczy.

Jak najszybciej odwróciła wzrok, nie chcąc trwale uszkodzić swojego błędnika. Zamiast tego zaczęła wypatrywać ucznia, który mógłby wskazać jej drogę do dormitorium bliźniaków. Niby nie było to trudne, w końcu cały Pokój Wspólny zapełniony był innymi, którzy zamierzali właśnie wychodzić na spóźnione śniadanie. Wiedziała jednak, że niektórzy mogą ją kojarzyć jako Ślizgonkę i tylko z tej racji nie pomóc jej. Problem jednak rozwiązał się zaledwie kilka sekund później;

-Nie jesteś Gryfonką, prawda? - spytał ktoś nagle z boku.

Odwróciła się. To był chłopak, ciemnoskóry, starszy brunet. Kojarzyła go - kiedy raz przechodziła obok boiska do Quidditcha podczas meczu, to on właśnie krzyczał najgłośniej. Najwyraźniej nie przejmował się próbującą go powstrzymać McGonagall ani tym, że komentator powinien komentować grę zawodników, a nie ich urodę czy zalety mioteł. Według niej był absolutnym ekstrawertykiem, ale dopóki nie był zbyt natrętny, mogła go tolerować.

-Nie - przyznała. - Szukam Freda i George'a Weasleyów. Wiesz, gdzie mogą być?

-Jasne - zaśmiał się. - Jestem ich współlokatorem. I założę się, że jeszcze nie zwlekli się z łóżek, chociaż budziłem ich prawie pół godziny temu.

Tak, to ewidentnie pasowało do bliźniaków.

-To... gdzie jest wasz pokój? - zapytała. - Zamierzam ich dobudzić. Może i nie zdążą na śniadanie, ale zrobiłam im kanapki.

Zemsta po Ślizgońsku smakuje najlepiej • Tom Marvolo RiddleWhere stories live. Discover now