(II tom) 41. Puszka Pandory

25.2K 443 1.1K
                                    

* Ha! Pierwszy raz na czas! 🏆 

**Moi drodzy, robimy mini maraton na dzień kobiet 🌷 Jest to też po części spowodowane moją alergią, która zmusza mnie do ograniczania dziennego czasu spędzanego przed monitorem (moje oczy w marcu cierpią).

*** Dziś więc wlatuje pierwsza część rozdziału.

**** Kolejne (1-1,5 tyś. słów) będą wpadać codziennie, aż do soboty. 

*****Co do szczegółów, to dam znać na social mediach (Instagram, X, TikTok).

****** Miłego czytania i do jutra ❤️

______________________________________________________

Lauren

Nienawidzę szpitali. A tego w szczególności.

Za każdym razem, kiedy tu trafiam, opuszczam mury tego miejsca, będąc jeszcze większym wrakiem.

Mimo, że upierałam się, iż nic mi nie jest, że naprawdę mogę wrócić do domu, to ojciec i Julian, nawet nie chcieli o tym słyszeć.

Choć akurat z tym drugim, nie mam zamiaru rozmawiać. 

Do odwołania.

– Lauren proszę, zjedz coś. – Kordian wsadza do zupy łyżkę i podstawia mi miseczkę pod nos.

W odpowiedzi szczelniej nakrywam się kołdrą i odwracam wzrok do okna. Mimo że od feralnego przyjęcia minęło już kilka godzin, wciąż czuję niezdrowy ścisk w żołądku. Prawie tak samo bolesny, jak zacisk żelaznych dłoni Salvadora na mojej szyi.

I prawie tak samo paraliżujący, jak chwyt Dominica, z pierwszego dnia naszego pobytu na uczelni.

Przymykam oczy. Znowu wszystko wraca. 

Każdy najmniejszy detal. To było jak deja vu.

Mimo, że dla mnie w ciągu ostatnich miesięcy zmieniło się wszystko, tak naprawdę nie zmieniło się nic.

Myślałam, że się wzmocniłam, że już mnie to nie rusza. Tymczasem wystarczyło jedno słowo Salvadora i ponownie rozpadłam się w pył. Waller brutalnie mi przypomniał, kim dla nich jestem.

Zwykłą szmatą.

– Lauren, błagam. – Kordian ponownie przysiada na stołku obok szpitalnego łóżka – Musisz coś zjeść, zanim dostaniesz kolejne leki.

– Nie potrzebuję ich.

– Złagodzą ból.

– Przyzwyczaiłam się już do niego. Zbyt często mi towarzyszy. – oznajmiam beznamiętnie.

Kątem oka widzę malujące się na twarzy ojca zacięcie. Będące niemą zapowiedzią, brutalnej zemsty.

– Zostaniesz w szpitalu minimum do jutra. – Julian zapiera dłonie na metalowej poręczy oparcia.

– Nie ma mowy. Chcę stąd wyjść.

– Musisz pozostać na obserwacji. Straciłaś przytomność. – przypomina.

– Nic mi nie jest. Nienawidzę tego miejsca.

– Rozumiem, ale...

– Nic kurwa nie rozumiesz! – zrzucam z siebie kołdrę.

Julian i Kordian patrzą na mnie w zaskoczeniu. W akcie złości, chyba rozlałam trochę zupy na spodnie ojca.

Trudno. I tak była już zimna.

W moim małym świecie (Tom I & II)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz