rozdział XII

272 20 14
                                    

Spacer, na jaki zabrał mnie San nie trwał długo, bo wróciliśmy do pokoju kilka minut po siedemnastej.

Myślę, że ta ledwie godzina była wystarczająca jak na pierwszy raz. I tak czułem się nią wyczerpany.

Nie potrafiłem skupić się na jednej rzeczy. Słońce tego dnia chowało się za chmurami, jednak mimo to było naprawdę przyjemnie ciepło. Nie za gorąco, nie za zimno.

Dookoła latały ptaki, których dotąd jedynie śpiew mogłem dosłyszeć przez uchylone okno.

Trawa zdawała się nienaturalnie zielona, a niebo dziwnie niebieskie. Po tak długim czasie czułem się jak dziecko, które poznawało świat na nowo.

Rozglądałem się naokoło, będąc wręcz oczarowanym tym, co widzę, starając się przy tym nie myśleć o tym, jak bardzo to infantylne.

San zaprowadził mnie na tył domu. Specjalnie nie wjechał do drewnianej altanki, a zatrzymał się tuż przed nią, by nie ograniczać mi widoku na otoczenie z żadnej strony. Sam przysiadł wtedy na ławeczce i skupił swój wzrok na mojej osobie. Był wciąż na tyle blisko, by w razie utraty przeze mnie równowagi, uchronić mnie przed upadkiem.

Trochę się tu zmieniło.

Gdzieś koło ganka moja matka posadziła parę kolorowych kwiatków. Nie jestem w stanie powiedzieć ich nazwy, gdyż nigdy nie interesowałem się szczególnie botaniką. Mogę jedynie przyznać, iż różne odcienie niebieskich płatków wyglądają bardzo ładnie na tle domu.

Trawnik jest zadbany, co nie dziwi mnie wcale. Przynajmniej raz na dwa tygodnie hałas kosiarki umila mi popołudnie. W ironicznym sensie, rzecz jasna.

Zaciągałem się świeżym powietrzem, uważając przy tym, by nie zachłysnąć się jego nadmiarem. To było naprawdę przyjemne odczucie. Tak dawno nie doświadczane, że aż obce.

- Miło się na to patrzy - usłyszałem głos bruneta.

Dopiero teraz, tak naprawdę pierwszy raz odkąd zatrzymaliśmy się w tym konkretnym miejscu, zwróciłem na niego uwagę. Siedział oparty o drewnianą ściankę altanki, z lekko przekrzywioną głową i spokojnym, niezwykle przyjemnym dla oka uśmiechem na ustach.

Uniosłem swoje brwi, bo tylko to mogłem zrobić obecnie, by w jakiś sposób się z nim skomunikować.

- Na ciebie. Na to, z jaką fascynacją przyglądasz się światu. Tak jakbyś poznawał go na nowo - wyjaśnił.

Po części w sumie tak właśnie jest. Tak się czuję. Spacer do własnego ogrodu jest dla mnie niczym ekscytująca podróż do najbardziej egzotycznego miejsca na Ziemi. Osiem miesięcy i takie spustoszenie w głowie, w postrzeganiu świata i rzeczywistości. To, co było codziennością, nagle, przez jeden incydent stało się czymś niemal nie do wyobrażenia.

Bo jeszcze tydzień temu przez myśl nie przeszłoby mi, iż mógłbym ruszyć się z samego łóżka choćby na jeden krok.

Uniosłem lekko kąciki ust.

San przyjrzał mi się jeszcze chwilę, a zaraz poruszył się, sięgając dłonią do kieszeni spodni. Z jej wnętrza wyciągnął niewielki notesik i długopis. Pochylił się nieco i ułożył obie rzeczy na moich udach.

- Powiedz mi, jak ci się podoba? - zapytał.

Zmierzyłem go niepewnie, a on zachęcająco skinął w kierunku zeszyciku. Nie wiem czy czuję się już na tyle stabilnie, by oderwać dłonie od podłokietników. W myślach mam już wizję tego, jak moje usta wypełniają się obrzydliwą trawą po tym, jak wyląduję twarzą w ziemi.

Wyczekujące spojrzenie Sana i sam fakt, że jest tu, gotów do ewentualnej interwencji, zmusiło mnie do tego, by spróbować. Dawał mi minimalne poczucie bezpieczeństwa, które pozwoliło mi na spełnienie jego prośby.

Silencio | WoosanWhere stories live. Discover now