rozdział IX

215 18 10
                                    

Jest dwudziesty siódmy lipca.

Wtorek.

Ścienny zegar wskazuje godzinę jedenastą dwadzieścia cztery.

Wciąż leżę.

San właśnie zakończył masaż moich mięśni.

Nie lubiłem tego momentu, bo na te kilka minut, tuż po, wszystko bolało jeszcze bardziej. San również wtedy ocierał z czoła swój pot, co tylko potwierdzało, jak wiele wysiłku wkładał w tę czynność.

 Zbyt wiele, jak na moje oko i obolałe ciało.

- Coraz łatwiej idzie mi ćwiczenie z tobą - oznajmił w pewnym momencie. - To dobrze, liczę że do przyjazdu mojej kolejnej niespodzianki, będziesz już wystarczająco rozruszany.

Uniosłem swoją brew, wbijając w niego zaciekawione spojrzenie. San ostatnimi czasy nie wspominał o niczym podobnym, choć przyznaję, że jego niespodzianki były dość... niespodziewane. Powtórzył mój ruch, przekrzywiając nieco swoją głowę.

Przedrzeźniając mnie w taki sposób, dawał mi znak, iż powinienem odpowiedzieć mu za pomocą klawiatury, a nie gestów. Coraz lepiej idzie nam porozumiewanie się bez słów, to muszę przyznać.

Przysunąłem do siebie klawisze i wybiłem na nich pytanie o rodzaj jego prezentu.

- Nie powiem ci - odrzekł. - To w końcu niespodzianka.

Wywróciłem swoimi oczami, marszcząc przy tym brwi.

San roześmiał się krótko i podszedł do mnie, przyciskając swój palec wskazujący do niewielkiej zmarszczki, jaka utworzyła się w przerwie łuku brwiowego.

- Nie rób tak, bo ci tak zostanie - rzucił.

Zignorowałem jego bezsensowny komentarz. Zamiast tego ponownie położyłem dłonie na klawiaturze.

"nie lubię niespodzianek"

San pokręcił swoją głową.

- Oczywiście, że lubisz. Każdy je lubi. Niektórzy po prostu gorzej radzą sobie z niewiedzą - wyjaśnił. - Widocznie ty do tych ludzi należysz.

Odetchnąłem głośno, odsuwając od siebie klawiaturę z wyraźnym dramatyzmem. San zauważył to i zmierzył mnie spojrzeniem, mając jedną uniesioną brew.

- Cierpliwość słońce. Gdybym ja jej nie miał, już dawno by mnie tu nie było.

Słońce... Pieszczotliwe określenia stały się u Sana codziennością, odkąd tylko dostrzegł, że wywołują na mojej twarzy rumieniec, do którego ewidentnie miał coś, podobnie jak ja do jego dołeczków.

Jeśli chodzi o jego wypowiedź...

Co racja, to racja.

Alison widocznie nie posiadała w sobie wystarczających pokładów cierpliwości, dlatego zrezygnowała.

San uśmiechnął się kącikiem ust, widząc brak mojego sprzeciwu, a także wpływającą na policzki czerwień. Szybkim ruchem przeczesał własnymi palcami moje ciemne włosy, by zaraz odwrócić się na pięcie i opuścić pokój.

Czasami miałem ogromną ochotę go uderzyć.

W twarz.

Najlepiej krzesłem.

Ja, moja pikająca aparatura oraz ścienny zegar ponownie zostaliśmy sami.

Był też stary Jack, ale niekiedy zdawało mi się, iż w jego ciele jest jeszcze mniej życia niż w moim własnym. On również leżał.

Silencio | WoosanWhere stories live. Discover now