rozdział II

233 20 9
                                    

Godzina szósta. Jebana szósta zero trzy.

Zerknąłem na zegarek trzy razy, ale wskazówki nie ruszyły się. No może prócz tej wskazującej sekundy.

Coś obudziło mnie tak wcześnie. To była Alison. Przeszła przez drzwi mojego pokoju już dwa razy zanim zdążyłem dobrze otworzyć powieki. Nie starała się wcale zachować szczególnej ciszy.

Z jakiegoś powodu musiała dzisiaj zjawić się wcześniej.

Weszła do mojego pokoju ponownie, witając się ze mną w towarzystwie tego charakterystycznego uśmiechu.

Nawet stary Jack wzdrygnął się na podłodze, nie zauważając jej wcześniejszej obecności.

Zaraz za nią przymaszerował San. Skinął w moja stronę, a w jego polikach uformowały się delikatne dołeczki. Jego włosy były niedbale zaczesane do tyłu.

Wyglądał dobrze.

San przychodzi z Alison już drugi tydzień.

Zdążyłem już do niego przywyknąć, choć nie poznałem go póki co lepiej. Skupia się na powtarzaniu czynności, które wykonuje Alison, nie poświęcając mi przy tym więcej uwagi niż jest to konieczne. Nie ma na to zwyczajnie czasu.

Może to i lepiej. Niewiele by to zmieniło w naszej relacji.

Ja i tak leżę.

San się rozwijał i Alison chętnie pozwalała mu na to, ciesząc się, że tak szybko uczy się stanu rzeczy, jaki panuje w moim przypadku. Jest odważny i chętny do wykonywania przy mnie tych wszystkich medycznych czynności. Tym samym niekiedy doprowadza do tego, że Alison przez calutką wizytę jedynie podąża za nim, kontrolując czy przypadkiem nie popełnia żadnych błędów.

Nie popełniał. Mógłbym stwierdzić nawet, że niektóre czynności wychodziły mu szybciej i sprawniej niż jej. Nie jestem szowinistą ani nikim podobnym, ale San to jednak facet.

Dobrze zbudowany facet, przy którym Alison wygląda jak nieporadna dziewczynka. Mimo że jest od niego starsza.

To właśnie Choi zmienia mi teraz kroplówkę. Ja wpatruję się bez wyrazu w monitorek przede mną. Kreseczka nieustannie wędruje raz w górę, a raz w dół. Ciśnienie sto dziewięć na sześćdziesiąt dwa. Jest niższe, ponieważ wciąż leżę.

Nieustanne pikanie, informujące o tym, że nadal żyję stało się moją codziennością.

Niewyobrażalne stało się siedzenie w całkowitej ciszy.

Bez ciągłego pik pik...pik...pik...pik...pik...pik...

Otwieram oczy, a mój wzrok pada od razu na ścienny zegar. Wskazówki przemieściły się i to znacznie.

Godzina dziesiąta. Chyba trochę mi się przysnęło.

San jest w pokoju, odkłada coś właśnie na półkę. Stary golden stoi przy nim, a jego ogon kołysze się radośnie.

Brunet zwrócił na mnie uwagę. Zauważył, że nie śpię.

Kąciki jego warg uniosły się, a rysy twarzy złagodniały.

Ostatni raz zerknął w stronę szuflady, by za chwilę zasunąć ją i zbliżyć się do mojego łóżka.

- Dzień dobry Wooyoungie. - to zdrobnienie widocznie również przyswoił od Alison - Jak się czujesz? – zapytał za chwilę.

Nie odpowiedziałem.

On nie oczekiwał odpowiedzi szczególnie. Był tu od tego, by wiedzieć w jakim mniej więcej jestem stanie.

Silencio | WoosanWhere stories live. Discover now