rozdział VII

227 20 14
                                    

Od pięciu godzin i trzydziestu dwóch minut jest jedenasty lipca.

Słońce powoli zaczyna wdzierać się do pokoju dzięki temu, że jest on usytuowany na wschód. Cichy głos wydobywa się z niewielkich głośników radia, a głos Tiny Turner wita wszystkich w porannej audycji.

Obudziłem się kilka minut wcześniej, sam z siebie.

Dziwna pustka przepełnia cały mój organizm, ale nie jest to jeszcze głód. Zwyczajnie odczuwam, jakby czegoś brakowało w moim ciele. Przyzwyczaiłem się już na tyle do życia z tą śmieszną rurką w ręce, że teraz dziwnie było mi nią poruszać, nie czując niczego, żadnego ciągnięcia ani najmniejszego oporu.

Była dla mnie niczym biżuteria.

Niegdyś przywykłem do noszenia bransoletek. Na każdym z moich nadgarstków musiała znajdować się choć jedna taka ozdoba, a gdy tak nie było, czułem się dziwnie. Jakby nagi, niekompletny.

Tak też było teraz.

Po otwarciu powiek niekoniecznie wiedziałem co się dzieje, skąd ten dziwny stan i właśnie dopiero brak tego niewielkiego ciężaru na dłoni, zaalarmował mnie, że coś jest nie tak. W końcu sam z siebie nie rozstawałem się z nim nigdy.

Powoli, z minuty na minutę zacząłem przypominać sobie całą sytuację, która zaszła w tym niewielkim, martwym pomieszczeniu dokładnie pięć godzin temu.

Mimowolnie mój wzrok przeniósł się na właśnie wspomnianą dłoń. W odznaczających się żyłach nie płynęły już substancje odżywcze.

Okolice wkłucia były sine, w sumie cała dłoń miała nieco inny kolor od tej lewej. Wacik, a raczej gaza, którą Jisung przyłożyła do otwartej rany był wręcz do niej przyklejony przez zaschniętą krew.

Nie śmiałem nawet próbować go oderwać.

Do przybycia Sana czekała mnie jeszcze półtoragodzinna męka. Gdybym teraz postanowił zdjąć ten prowizoryczny opatrunek, prawdopodobnie skrzep oderwałby się razem z nim, powodując kolejne krwawienie. A gdybym zechciał wstać po kolejną gazę, prawdopodobnie runąłbym na podłogę już po jednym kroku.

Nie zamierzam kombinować.

Zamiast tego pogrążam się w myślach.

Mam mieszane uczucia.

Z jednej strony niezwykle ciekawi mnie, w jakim stanie obecnie znajduje się Youngmi, jej towarzystwo oraz nasz salon. Czy może przypadkiem gdzieś w kącie nie leży trup pod postacią tlenionego blondyna, który Bóg wie, co zrobił z zabraną stąd kroplówką. W takim wypadku w promieniu kilkuset metrów w końcu znajdowałby się ktoś z mniejszym wskaźnikiem życia niż ja. Nie życzę mu tego oczywiście.

Z drugiej jednak mam to głęboko gdzieś.

* * *

O godzinie szóstej czterdzieści było już znacznie gorzej.

Mój brzuch zaczął wydawać dźwięki, jakich nie słyszałem już od dawna, a świadczyły one o głodzie.

Nie potrzebowałem ich z resztą, by zdawać sobie sprawę o tej potrzebie. Czułem dziwny ból pomieszany z pustką. Odchodził on od żołądka. Wydawało mi się, jakby ten dosłownie zaczynał już trawić sam siebie.

W ustach dodatkowo zrobiło mi się dziwnie sucho, a skronie pulsowały od nieprzyjemnego kłucia.

I gdyby teraz San przyszedł tutaj z tą swoją aromatycznie pachnącą zupą, nie wiem czy byłbym w stanie się oprzeć.

Kolejne głośne burczenie rozległo się w pokoju, gdy tylko na myśl przyszło mi danie przyrządzane każdego dnia przez Sana.

Jakie to okropne uczucie.

Silencio | WoosanWhere stories live. Discover now