Pogrzeb

541 94 84
                                    

Słoneczny żar lał się z nieba, a w powietrzu unosił się duszący zapach kalii i tylko ciut chłodniejszy wietrzyk powiewający łaskawie co jakiś czas z pobliskiego lasu pomógł mi przetrwać mdłości i zawroty głowy.

Wpatrywałam się uparcie w kilka dębów, próbując skoncentrować się na jej osobie, chociaż łkająca wokół mnie garstka osób posyłających mi pełne żalu spojrzenia jednocześnie, wyczekując na mojej twarzy, chociaż by jednej łzy skutecznie mi to uniemożliwiała. Biorąc głęboki wdech, poprawiłam czarną bawełnianą sukienkę klejącą się do mojej pokrytej potem skóry, zebrałam włosy parzące moje plecy i zwijając je razem, przełożyłam przez ramię.
Zamknęłam oczy. Cofnęłam się myślami do jednego z ostatnich przyjemnych wspomnień z nią związanych. Grudzień. Boże Narodzenie, święta, które ona tak kochała. Kochała?
Czy to już odpowiedni czas, by mówić o niej w czasie przeszłym? Czy kiedykolwiek nadejdzie odpowiedni czas?

Upierała się by jak co roku wszyscy, przyjechali do nas na ten jeden dzień. Przygotowania do świątecznej kolacji wydawały się dla niej słodkim lenistwem, a nie wielogodzinną harówką. W całym domu unosił się zapach świeżego świerku, który razem z tatą ubieraliśmy tego ranka, cynamonowych ciasteczek pieczonych przez mamę przez ostatnie kilka dni, pomarańczy, z których tworzyliśmy co roku przedziwne ozdoby i gotujących się potraw. Mama krzątała się po kuchni w czerwonej sukience i białym fartuszku przewiązanym w pasie. Ciemne włosy falowały wokół jej okrągłej twarzy, gdy nuciła wesoło wraz z radiem kolędy, a niebieskie oczy śmiały się szczerze, pogłębiały pierwsze zmarszczki pojawiające się wokół jej oczu. Była taka piękna.

Późnym popołudniem byliśmy już wszyscy w komplecie. Przyjechał Nate, wujek Mark z dwójką dzieciaków, dziadkowie, przyleciała nawet ciocia Patrycja z Polski. Wszyscy zasiedliśmy przy stole, komplementując gospodynię i jej przepyszne dania. Było mnóstwo śmiechu, ale i kilka samotnych łez, gdy wspomnienia poniosły nas ku żonie wuja. Ciocia zmarła rok wcześniej na raka piersi, osieracając dwójkę cudownych dziewczynek, które na wspomnienie o mamie zaniosły się płaczem. Pochłonęła nas chwilowa zaduma. W końcu jednak tata zaczął opowiadać swoje suche żarty, a luźna atmosfera powróciła. Po kolacji usiedliśmy przy choince. Rozdając sobie nawzajem prezenty, popijaliśmy domowy ajerkoniak taty, a dzieciaki wokół choinki budowały kolejkę. Wszyscy cieszyliśmy się sobą nawzajem. Gdy nagle Nate wstał trochę skrępowany, prosząc wszystkich o ciszę. Podchodząc do mnie, wygłosił długi monolog, którego słowa ledwo do mnie docierały, bo dobrze przeczuwałam, co za chwilę się stanie. Klęknął na jedno kolano, patrząc na mnie z czułością, wyznał mi miłość i poprosi mnie o rękę. Oniemiałam, śmiejąc się do niego z łzami w oczach, wypowiadając ledwo słyszalne „tak". Wpadłam w jego objęcia, a reszta działa się jakby za mgłą pierścionek, wiwaty, brawa, szampan. Dopiero widok zapłakanej mamy ściągnął mnie na ziemię, łzy na jej twarzy gościły tak rzadko.

Przepraszała mnie za to i tuląc mocno, zapewniała, że są to łzy szczęścia, w tamtej chwili widziałam na jej twarzy coś jeszcze, jakieś poruszenie nie dość dobrze ukryte za jej pokerową miną. Jednak byłam zbyt zajęta sobą, by się tym trapić. Dziś już wiem, że zdawała sobie dobrze sprawę, że nie doczeka mojego ślubu. Później, gdy większość rozeszła się już do domu, tata przysypiał przy telewizji, a Nate dyskutował o czymś zaciekle z ciocią. Znalazłam mamę siedzącą samą w zimowym ogrodzie opatuloną kocem. Objęłam ją mocno, kładąc głowę na jej piersi.

– Jesteś szczęśliwa? – zapytała pełna troski, gładząc moje włosy. Spojrzałam na nią, uśmiechając się ze łzami w oczach.

– Pamiętasz jak kiedyś, opowiadałaś mi historyjkę na dobranoc o baletnicy i baletmistrzu, którzy się w sobie zakochali? – skinęła głową. To była moja ulubiona bajka w dzieciństwie, chociaż nigdy nie doczekała się zakończenia.

Pamiętniki AnastazjiWhere stories live. Discover now