3. Ciasto czekoladowe i niezręczne rozmowy.

7.1K 379 235
                                    

#KODwatt

Rosalie

Trzydzieści sekund. Dokładnie tyle zajęło Laurette Anders namówienie mnie do tego, bym wybrała się z nią na kawę.

Żałosne trzydzieści sekund, które podkreśliło mój brak asertywności grubą, czerwoną kreską.

Znów wpadłyśmy na siebie w schronisku dla zwierząt, gdy akurat odprowadzałam do boksu jednego z psiaków, którym się ostatnio zajmowałam. Taki układ panował wśród wolontariuszy od dłuższego czasu – wybieraliśmy kilka zwierzaków i opiekowaliśmy się nimi tak dobrze, jak tylko byliśmy w stanie, jednocześnie mając na uwadze to, by żaden z psów nie pozostał bez opiekuna. Dopóki Laurette nie adoptowała Benji'ego, to właśnie on był moim oczkiem w głowie, a teraz przeniosłam tę miłość na trzy maleńkie pieski, które w swoim życiu przeszły prawdziwy koszmar.

Wykazywały się nieufnością i wciąż pamiętam, jak przez bite dwa miesiące próbowałam je do siebie przyzwyczaić. Przychodziłam do schroniska dzień w dzień, siadałam przy ich klatkach, dawałam im się wąchać i akceptowałam pełne niechęci spojrzenia, by po trzech pierwszych tygodniach móc wreszcie pogłaskać jednego z nich.

Moment, w którym opuszki moich palców zetknęły się z szorstką sierścią był bezcenny i warty każdego wysiłku. Każdej minuty spędzonej na poceniu się pod pełnym słońcem w środku gorącego lata i każdej sprzeczki z właścicielami schroniska, którzy upierali się przy tym, że te trzy cudowne pieski nigdy nie znajdą sobie domu, bo nie zaufają człowiekowi.

Ale tak, cóż, mi zaufały. I byłam z siebie naprawdę dumna. Odwaliłam kawał dobrej roboty, a teraz musiałam tylko sprawić, by dopuściły do siebie również innych ludzi, nie tylko mnie.

Tak więc spotkałam Laurette, zabrałyśmy przydzielonego jej pieska na spacer, a w trakcie nieszczególnie ciekawej i ociekającej moim niezręcznym jąkaniem się rozmowy, dostała wiadomość. Uśmiech, który posłała mi wtedy znad ekranu nie mógł wróżyć dla mnie nic dobrego, o czym miałam się przekonać już w następnych sekundach. Bo właśnie wtedy jej usta otworzyły się, by wypowiedzieć tych kilka słów, które spotęgowały kłębiącą się we mnie od kilku dni panikę.

– Chłopcy niedługo przyjadą tu po mnie – powiadomiła. – Może zaczekamy na nich razem w kawiarni, żeby Elias mógł oddać ci tę książkę?

Próbowałam protestować, ale najwyraźniej nie byłam przekonująca. A może to Laurette była po prostu aż tak uparta? Nie wiem, ale wszystko sprowadziło się do tego, że teraz siedziałam w maleńkiej knajpce naprzeciwko olśniewająco pięknej dziewczyny i razem czekałyśmy na przybycie chłopaków. Jej przyjaciół i jednocześnie ludzi, o których nasłuchałam się od Vivi, a których przecież nie znałam.

Młoda kelnerka postawiła na stoliku złożone przez nas kilka minut wcześniej zamówienia – czarną kawę dla Laurette i latte z podwójnym karmelem dla mnie. Musiałam sobie jakoś osłodzić ten dzień, cukier zawsze poniekąd niwelował ten wiecznie towarzyszący mi stres. A przynajmniej na tyle, na ile był w stanie realnie to zrobić. Możliwe, że to tylko efekt placebo, ale wolałam się nad tym nie rozwodzić, gdy zamoczyłam usta w słodkiej piance.

Nie spostrzegłam nawet, że rozglądam się jak szalona po urządzonej w jasnych kolorach kawiarni, dopóki z roztargnienia nie wyrwał mnie głos dziewczyny:

– Spieszysz się gdzieś? Zabrałam ci czas?

Zdębiałam na sekundę. Jedną, drugą, a potem trzecią. Zamrugałam powoli, odchrząknęłam i dopiero po wykonaniu tych wszystkich nerwowych czynności, wydukałam:

Kisses of DarknessWhere stories live. Discover now