~26~

1.6K 63 6
                                    

Cholernie rażące światło, biło w moje oczy od ich niedawnego otwarcia. Gdy zaczęłam się przyzwyczajać do jasnego światła, rozglądałam się po pomieszczeniu. Kroplówka, parę skomplikowanych maszyn i ja.Byłam sama. Kto by się spodziewał? Chciałam się podnieść, jednak przeszkodził mi okropny ból prawej strony mojego ciała. Siłę, którą zdobyłam w sobie, przeznaczyłam na sprawdzenie mojego biodra. Podniosłam kołdrę i ujrzałam wielkiego żółtego siniaka ciągnącego się od mojego pępka do połowy uda. Syknęłam znowu czując przeszywający ból. Ten siniak to chyba nie jedyne co dolegało mi w tym momencie. Tylko o tym pomyślałam, a na mojej twarzy pojawił się zawiedziony grymas.
Leżałam na łóżku bez ruchu, tak by nie sprawić sobie jeszcze większego bólu. Obstawiam, że spędziłam już tak może z godzinę.

Nadszedł tak bardzo wyczekiwany przeze mnie moment, drzwi do pomieszczenia się otworzyły. Przez drzwi przeszły dwie osoby, nie widziałam ich twarzy, ale nie było trudno się domyślić kto to. Usłyszałam dwa znajome i uspokajające mnie głosy. A kilka sekund później ich właściciele stali nade mną.

-Hej mała- zaczął czarnowłosy, odgarniając mi włosy z twarzy.

-Hej- wymusiłam uśmiech na swojej twarzy.

-Wiemy, że cię boli nie musisz się na siłę uśmiechać- Pedri pogłaskał mnie po głowie.

-Co mi jest- spytałam, wraz ze znikającym uśmiechem.

-Masz złamaną nogę, zwichnięte biodro i kilkaaaa siniaków- odpowiedział brunet, zaciskając usta w prostą linię. Na te słowa głośno wypuściłam powietrze z ust, i chwyciłam się za biodro. Już chciałam się ponownie odezwać, ale dzwonek brata mnie momentalnie uciszył.

-Zaraz wrócę- odchrząknął, przekładając telefon do ucha, gdy przechodził przez framugę drzwi.

-Nawet nie wiesz jak się martwiłem- na ten zachrypnięty głos przy uchu, przeszły mnie dreszcze.

-Nie miałeś o co, nic takiego mi się nie stało- stwierdziłam, z trudem przekręcając głowę.

-Żartujesz sobie!?-wykrzyczał- Mieliście włamanie, ktoś zrzucił cię ze schodów, zrobiłaś wielką linie krwi, i nie możesz się ruszać, ale nic się nie stało!- krzyczał na jednym oddech, a jak skończył łapczywie nabierał tlen.

-Ej spokojnie- złapałam go za ręce.

-Bałem się o ciebie- dodał kucając przy łóżku.

-Za dużo gadasz- ledwo dosięgając, uciszyłam go pocałunkiem.

-Uciszaj mnie tak częściej- stwierdził przerywając pocałunek.

Odsunęłam się kawałek, chociaż sprawiało mi to trudność, chciałam żeby Gavi był przy mnie, żebym poczuła jego obecność jeszcze bardziej, czego swoją drogą później żałowałam. Poklepałam miejsce obok na co chłopak bez dłuższego zastanowienia zdjął buty i położył się na łóżku. Objął mnie ramieniem, pod które sprawnie się schowałam. Cisza w której leżeliśmy zaczęła robić się niezręczna, nie znałam przyczyny, myślałam, że przy chłopaku czuje się komfortowo, jednak gdy był tak blisko mnie moje mięśnie się napinały. Tak też było tym razem, tylko mały problem pojawił się gdy z bólu wydałam z siebie dźwięk. Brunet od razu skierował wzrok na mnie.

-Może zejdę- podniósł się do pozycji siedzącej.

-Nie to ja się ruszyłam- uśmiechnęłam się sztucznie do chłopaka, jednak on tego nie zauważył.

Dzisiaj był jakiś dziwny. Nie rozumiałam dzisiaj jego zachowania. Zawsze wygadany, gęba mu się nie zamyka. A teraz? Ktoś na niego zaklęcie rzucił? Na szczęście w tej ciszy, która znów nastała, pojawił się uśmiechnięty jak zawsze Pedri.

Najpiękniejszy uśmiech ~Pablo Gavi~Where stories live. Discover now