XXXIX

425 37 10
                                    

Szedłem korytarzem zmierzając ku jednemu pomieszczeniu. Było to miejsce nie byle jakie, gdyż Kingpin zrobił tam sobie mini zbrojownię. Potrzebowałem ładunków wybuchowych. Zamierzałem skończyć z TBI, Wilsonem i tym całym gównem, przy odrobinie szczęścia wydostając przy tym miliardera z sideł tego idioty. Wiedziałem, że zmusił Tonego do budowy bomby, że chciał zemścić się na jebanej Hydrze, ale nie miał prawa robić tego w ten swój pokręcony i niezbyt zdrowy sposób.

W zasadzie był jak każdy rodzic, który chciał dobrze, ale nigdy mu nie wychodziło przez niezrozumienie ze strony dziecka, czy jakoś tak. Nigdy nie poznałem dobrze swojej mamy ani taty, dlatego miałem pewne luki w tych kwestiach. Zawsze działałem sam, w dodatku pod czyimiś rozkazami, nie poznałem prawdziwej miłości, aż do teraz.

Westchnąłem i niepostrzeżenie wślizgnąłem się do środka. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, po czym od razu dostrzegłem potrzebne mi rzeczy. W TBI walało się pełno tego typu sprzętów przez to, że ciągle coś wysadzaliśmy; ciężarówki, budynki, a nawet drogi. Kingpin lubił taką zabawę, która sprawiała ból innym. Mi jakoś nie bardzo się to podobało, ale teraz byłem w stanie tego użyć.

Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie na szybko plan podziemnej bazy. Wiedziałem, że ma cztery główne filary, które podtrzymują całość i miałem szczerą nadzieję, że uda mi się położyć na nich ładunki bez przeszkód. Ustawiłem na licznikach po kolei dwadzieścia, piętnaście, dziesięć i pięć minut, żebym zdążył je niepostrzeżenie podrzucić na swoje miejsca. Resztę czasu przeznaczyłem sobie na ratowanie miliardera.

Byłem gotowy jak nigdy i chciałem to zrobić. Kingpin liczył, że już niedługo stanę się zabójcą, że będę pod jego rozkazami mordował ludzi, których nawet nie znam. To się zdziwi, kiedy zobaczy, jak dzieło jego życia zawala się w gruzy i to dosłownie.

- Dasz radę Peter - wyszeptałem do siebie, jeszcze raz powtarzając w głowie co dokładnie mam zrobić. Potem zabrałem plecak, do którego włożyłem delikatnie zabójcze bomby.

Wyszedłem szybko z pomieszczenia  oczywiście pamiętając, żeby uważać na ludzi szefa, który pewnie nakazał już mnie szukać. Chwilę nie byłem w zasięgu ich wzroku, dlatego musiałem się podwójnie skupić. Co prawda czip, który pozbawił mnie mocy nie ułatwiał sprawy i wiedziałem, że nie mam szans w otwartej walce z kilkoma agentami. Otrząsnąłem się z tego dziwnego uczucia, nie chcąc już myśleć o przegranej, a jedynie o wyciągnięciu Tonysia.

Pierwszy ładunek podłożyłem najdalej od cel, żeby mieć szybszy czas reakcji. Kiedy go zbroiłem, już nie było odwrotu. Mogłem tylko unikać strażników i zakładać kolejne, aż w końcu dotarłem do miejsca docelowego. Zadanie wydawało się proste, więc uzbroiłem ostatnią i właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że zostało mi pięć minut. I tak to niezły czas jak na ucieczkę z TBI.

Pobiegłem do więzienia, ale nie dostrzegłem tam żywej duszy.

- Kurwa - zakląłem soczyście i przemieściłem się w stronę warsztatu, gdzie prawdopodobnie pracował teraz mężczyzna.

Kingpin był niedorzeczny, że kazał mu tyle harować, ale na to nie miałem wpływu. Mogłem tylko pomóc mu wydostać się z tego szajsu.

Dotarłem na miejsce i zobaczyłem dwóch strażników, którzy stali przed drzwiami i zapewne pilnowali, żeby Starkuś nie zrobił sobie wakacji od budowania tego gówna.

- Co tak stoicie panowie? - zapytałem ironicznie, chcąc ich szybko pokonać. Nie mieliśmy dużo czasu. - To ja Wrench, zróbcie mi coś - kusiłem los, byleby się pozbyć tych okropnych agentów, którzy zabierali mi cenny czas.

Ruszyli na mnie, a ja obliczyłem, jak najszybciej ich pokonam. Odbiłem się od ściany i uderzyłem jednego z całej siły w plecy nogami, który spadł na tego drugiego powodując, że walnął głową w beton. To się nazywała szybka akcja.

Wszedłem do środka i na całe szczęście nie zauważyłem Wilsona. Na podłodze siedział za to skatowany miliarder, który kiedy tylko drzwi się uchyliły skulił się jeszcze bardziej i zaczął nerwowo nabierać wdechy. Nie dziwiłem mu się. Domyślałem się bowiem, że stary, dobry Kingpin dał mu popalić.

- Hej, Starkuś to ja Peter i musimy szybko stąd uciekać - powiedziałem jak najprędzej podnosząc go z ziemi.

- Dzieciaku, to ty... - sapnął i przytulił się do mnie, przez co nie mogłem nic innego zrobić, a jedynie oddać jego uścisk. - Chodź - mruknąłem po chwili, starając się znów zmobilizować mężczyznę, żeby poszedł ze mną. - Zaraz wszystko wybuchnie i to nie są żarty.

- Czekaj, jak to wybuchnie? - zapytał trochę z niedowierzaniem.

- Podłożyłem ładunki wybuchowe, no chodź - wytłumaczyłem na szybko, ciągnąc go do wyjścia. - Jeżeli nie opuścimy TBI, to ono zawali się nam na głowy, rozumiesz?

Tony skinął jedynie głową i zaczęliśmy się przemieszczać się do wyjścia. Wierzyłem, że nam się uda, byliśmy już tak blisko. Po drodze nie spotkaliśmy na szczęście Kingpina, a jedynie kilku strażników, których łatwo pokonałem.

Jak tylko dotarliśmy do wyjścia usłyszałem pierwszy huk, a ziemia pod nami i nad nami się zatrzęsła. Następnie drugi wybuch, a po nim dwa kolejne. TBI zaczęło się zawalać.

- Szybko! - krzyknąłem, gdy Tony wspinał się po drabinie. Postąpiłem podobnie, ale jak mężczyzna otworzył właz i wyszedł na górę, żeby podać mi rękę drabina oderwała się, a sklepik, w którym ukryte było biuro również się zachwiał. - Uciekaj! Poradzę sobie, ale uciekaj! - jęknąłem z bólem. Moja noga utknęła między drabiną a odłamkiem betonu, który sprawnie ją zablokował.

- Nigdzie nie idę - miliarder uparcie chciał mi pomóc, a ja wiedziałem, że nie odpuści, więc podałem mu dłoń. - Nie zostawię cię tu Peter - dodał usilnie próbując wyciągnąć mnie z potrzasku. Byliśmy tak blisko...

- Tony, posłuchaj. Nie damy rady, beton zaklinował mi nogę. Jeżeli teraz nie uciekniesz budynek zawali ci się na głowę - wszystko mówiłem spokojnie i z namysłem. - Przepraszam i dziękuję ci za wszystko, a głównie za to, że nauczyłeś mnie kochać. Do zobaczenia Starkuś - po moich policzkach pociekły pierwsze łzy.

- Nie... Pete... To się nie może tak skończyć! - ciągnął mnie na siłę, a ja na odwrót starałem wyplątać się z jego uścisku. - Proszę, nie zostawaj tu. Pomogę ci - powtarzał starając się zachować mnie jak najdłużej przy sobie. - Jeszcze cię wyciągnę, zobaczysz, adoptuje cię i będziesz moim synem, okej?

Zaśmiałem się nerwowo upuszczając kolejne łzy. To było teraz tak abstrakcyjne, teraz, gdy wiedziałem już, że zginę.

- To było moje marzenie, wiesz? Mówić do ciebie tato i przytulać się do ciebie, kiedy miałbym ochotę.

- Tak jeszcze może być, proszę, pozwól mi...

Nagle coś wydało strasznie zduszony dźwięk, a dach sklepiku znów obsunął się niżej.

- Uciekaj, proszę. Zrób to dla mnie Starkuś - wyszeptałem resztkami sił. Kolejny odłamek betonu zdążył już zaklinować mi dostęp do powietrza. - Ja... Kocham cię...

- Petey, nie... Nie, proszę...

Wtedy poczułem, jak coś ciągnie mnie w dół. Po chwili nie czułem już ręki mężczyzny, a wokół mnie panowała ciemność.








____________________

Hello Peter :D

Ależ mam humorek po napisaniu tego rozdziału :3

Ale teraz na serio. Do 12 powinnam wyrobić się z epilogiem, bo zbliżamy się powoli do końca.

Tak, też mi smutno :')

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now