XVII

642 66 46
                                    

~Peter Parker~

Wstałem na chwiejnych nogach i stanąłem z powrotem przed Kingpinem.

- Będziesz robił to, co ci karzę. Jesteś mój. Moja prywatna kukiełka - powiedział i przywalił mi znów w twarz.

Jęknąłem cicho na ten gest, jednak nie skuliłem się, tylko jeszcze bardziej wyprostowałem.

- Nie zabiję Tonego Starka - odparłem pewnie. - Jest lepszy, niż ty i te twoje szkolenia. Nigdy tak na prawdę nie pokazałeś mi prawdziwego domu! Zawsze byłem szkolony na jebaną maszynę, którą jak się okazało nie jestem! Mam prawo być normalnym nastolatkiem, a właśnie on mi to uświadomił - dodałem z dumą i popatrzyłem mu w oczy.

Dostałem za to porządnego prawego sierpowego, więc upadłem na ziemię.

- Więc mniemam rozumiesz, że zrobię to sam? Zawsze nad wszystkim panuję. Wiesz o tym.

Splunąłem krwią na jego buty i parsknąłem śmiechem.

- Ciekawe, jak ci się uda - rzuciłem pewien swoich słów. - Ten miliarder nie da się tak szybko złapać.

- Ah tak? - spytał ironicznie i kiwnął głową na swoich agentów.

Szarpnął mnie do góry za włosy i skierował moją twarz w stronę drzwi. Podparłem się na łokciach, by zmniejszyć choć trochę ból, lecz miałem na to zbyt długie włosy.

Gdyby były króciutkie, nie musiałbym się tak męczyć i zdawałem sobie z tego doskonale sprawę. 

Trochę obawiałem się, co takiego wymyślił dla mnie Kingpin, ale starałem się zachować resztki dumy, chociaż leżąc na tej ziemi musiało wyglądać to zupełnie żenująco.

Czekałem ze zniecierpliwieniem, co pojawi się w tych cholernych drzwiach, lecz jak przyprowadzono na salę osobę z workiem na głowie, przeraziłem się. 

Czy on znów chciał, żebym zabił? Przecież wiedział, że nie potrafiłem tego robić. Po chwili zrozumiałem, że każe mi to wykonać na swoich oczach, żeby miał z tego większą satysfakcję.

- Kiedy kazałeś mi się zjawić, nie sądziłem, że znów każesz mi zabijać - powiedziałem, próbując wydostać swoje włosy z ręki szefa.

- Nie będziesz dziś zabijał - odparł podstępnie i ponownie wskazał na swoich ludzi, żeby ściągnęli worek z głowy nieznajomego.

Dopiero, kiedy to zrobili, zorientowałem się, że ta osoba nie jest wcale taka nieznajoma. Był to nikt inny, jak Stark.

Spojrzał na mnie z przerażeniem, a potem na trzymającego mnie Kingpina. 

Szef zdążył dać mi niezły łomot, zanim przyprowadził tu miliardera. Wiedziałem, że teraz zacznie się najgorsze. Nie rozumiałem tylko, jak wielki Iron Man dał się złapać tym głupim sługusom, jednak szykowałem się na to, że będą chcieli złamać któregoś z nas.

- A-ale jak? - wydukałem zachrypnięty.

- No widzisz Wrench. Trochę cię tu pomęczyłem, zanim wysłałem moich ludzi na Chrysler Building. Mówi ci to coś? - zapytał i podciągnął mnie do góry jeszcze bardziej.

Po moich czerwonych od uderzeń, zmaltretowanych policzkach spłynęło parę łez.

Zbyt bardzo to bolało, żebym nie wydał z siebie tego cichego jęku. Czułem, jakby ktoś właśnie wyrywał mi wszystkie włosy. Dodatkowo z siłą szefa, mogłem śmiało porównać ten ból do złamania kości.

- Zostaw go - powiedział pewnie miliarder. - On na to nie zasłużył.

- Oj zasłużył - odpowiedział krótko Kingpin i puścił moje włosy, przez co upadłem na ziemię. - To od czego zaczynamy? - zapytał wesoło, pocierając ręce. - No tak. Może się tak przedstawicie, co? Będzie mi bardzo miło.

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now