XXXVII

320 36 0
                                    

~Tony Stark~

Bez większego namysłu strzeliłem. Jednak mój strzał okazał się być pusty. Z powrotem przeładowałem broń, ale kiedy Kingpin znalazł się przy mnie, wykręcił z mojej dłoni pistolet. Widziałem, jak zabiera go z ziemi bez większego trudu, dodatkowo trzymając też mnie. Siedząc w tych podziemiach stałem się słabszy i bardziej podatny innym. Już wiedziałem, co czuł Peter każdego dnia tutaj. Już rozumiałem, dlaczego taki się stał i szczerze przerażało mnie to, co robił z tym dzieciakiem. 

Traktował go gorzej niż śmiecia, straszył, bił i poniżał, a to wszystko w imię jego zachcianek. Sytuacja zaczęła odwracać się na jego korzyść. Wrench leżał pod ścianą, a May koło niego starała się mu pomóc. Ochroniarze zaczęli wyplątywać się z pajęczych sideł, a on stał niewzruszony trzymając mnie przy ziemi i pistolet w drugiej ręce.

- Widzisz co zrobiłeś Petey? - burknął do młodszego, który powstrzymywał ciotkę przed pomaganiem mu, jednocześnie próbując wstać. - Przez ciebie teraz ktoś zginie, a mogliśmy się dobrze pobawić.   

Jednym ruchem przesunął mnie na drugi koniec pomieszczenia podchodząc do tej dwójki. Pociągnął kobietę za włosy rzucając ją z dala od chłopaka. Teraz odległość między całą naszą trójką zwiększyła się, ale nikt nie miał siły się ruszyć. Szczególnie Peter.

- Dałem Ci wszystko gnojku. Mieszkałeś u mnie korzystając z moich rzeczy - zaczął beznamiętnie. - Pomagałem Ci tyle razy, ile było trzeba, bylebyś nadal był najlepszy, nieugięty i bez serca jak ja. Szczerze liczyłem, że kiedyś mnie zastąpisz, tymczasem ciebie rozwaliły uczucia o ironio.

Wymierzył pistolet w kobietę. Miałem sporo czasu, żeby wyciągnąć od Phila, że to ciotka i ostatnia rodzina Petera. Od początku wiedziałem, że Kingpin zamierzał zabić ją, a nie mnie, ani młodszego.  Chciałem pomóc, chciałem uratować tą dwójkę i wyciągnąć ich z tego okropnego miejsca, żeby mogli żyć normalnie, jak ludzie, a nie zwierzęta. Byłem Iron Manem do cholery, a nie mogłem nic zrobić.

Patrzyłem jak wystrzela, patrzyłem i nawet nie drgnąłem. Pocisk przeszył pierś May, z której zaczęły cieknąć strużki krwi. Usłyszałem przeraźliwy krzyk, a dwóch ochroniarzy zdążyło się wyplątać i złapać mnie od tyłu. Kingpin w tym czasie podszedł do skatowanego dzieciaka. Przeciągnął go po ziemi, rzucając na jego nieżywą już ciotkę.

~Peter Parker~

Ból przestał mieć znaczenie. Łzy ciekły po moich policzkach, kiedy ten skończony skurwiel cisnął mną prosto na ciocię. Wiedziałem, że już nie żyje, wiedziałem, że przegrałem. Przytuliłem się do jej ciała zanosząc się szlochem zupełnie jak dziecko.

- Jesteś miękki i strasznie płaczliwy - powiedział, a ja nie miałem nawet siły, żeby wstać.

- Wiesz co? Pocałuj mnie w dupę - wyjąkałem głaszcząc włosy May. Chciałem już umrzeć, bo nic się dla mnie nie liczyło.

- Nie zginiesz tak łatwo - zaśmiał się podchodząc do Starka. - Obaj będziecie teraz tu gnić, ile będzie trzeba.

- Ty skończony dupku! Nie widzisz, jaką krzywdę wyrządziłeś szesnastoletniemu dziecku?! - zaczął szarpać się miliarder, ale nic mu to nie dało.

- Ten szesnastolatek będzie jeszcze wspaniałym zabójcą - podkreślił Kingpin stając przy drzwiach. - Wyprowadźcie go do celi, od jutra zaczynamy zabawę.

Kiedy drzwi się zatrzasnęły poczułem, jak ktoś chce pociągnąć mnie do góry. Jednak nadal trzymałem się jej ciała, jakbym nie mógł pozwolić, żeby dusza May z niego wyleciała.

- Wstawaj i się nie marz. Nie jesteś już dzieckiem, wiesz o tym - oznajmił twardo, ale ja nie słuchałem.

- Spierdalaj do diabła - każde słowo wypowiedziałem pewnie, z przekonaniem i z wyrzutem jednocześnie.

- Posiedzisz tu trochę, to zmienisz zdanie. Pójdziesz dobrowolnie albo i nie, ale twoja cela już czeka - dodał, jakby całkiem zapominając, że rozwalę te jebane kraty w pół sekundy.

- Nigdzie nie pójdę. Zabiłeś moją ciocię skurwielu - powiedziałem patrząc, jak wyciąga coś z biurka i podchodzi do mnie.

- Tak, tak, ona i tak musiała zdechnąć - rzucił przykładając mi do szyi jakiś mały czip. Wzdrygnąłem się od razu, próbując wyszarpać małe ustrojstwo, ale nie dałem rady.

- Co to kurwa jest?! - wrzasnąłem, dalej mocując się z tym gównem.

- Teraz nie masz już swoich mocy - wzruszył ramionami i zaczął mnie ciągnąć po podłodze do drzwi.

Nie miałem już tyle siły co wcześniej, byłem słabszy, niż kiedykolwiek. Mogłem jedynie patrzeć na oddalające się z mojego pola widzenia ciało May i rzucać się, byleby stawić się gnojowi pokazując, że nadal musi się ze mną liczyć. Tylko stałem się już na to zbyt miękki.

Walnął mnie o ścianę celi, po czym zamknął ją i sobie poszedł. Skuliłem się na materacu, zaczynając szlochać pod nosem. Nikt nie mógł mnie usłyszeć, a jednak był tu jeszcze Starkuś.

- Hej, dzieciaku... Jesteś tu? - zapytał zbliżając się do krat.

- Zostaw mnie - mruknąłem gapiąc się w ścianę.

On jednak się nie posłuchał i już po chwili zatopił palce w moich włosach. Uspokoiło mnie to trochę i pozwoliło ogarnąć myśli. Siedzieliśmy po dwóch stronach krat, ale i tak starał się być dla mnie oparciem i pomagać, szczególnie teraz.

- Nie zostawię cię tak Pete - odpowiedział ze smutnym uśmiechem na ustach. Sprawiło to, że zaczęło mnie skręcać od środka. Nie ze złości, czy gniewu, ale z ogromnego poczucia winy i bólu po stracie cioci.

- Obierałem za cel niewłaściwych wrogów. Miałem nie prawdziwych przyjaciół, a mój szef potraktował mnie gorzej od śmiecia i przez to ginęli niewinni. Umierali, bo ja myślałem, że Kingpin będzie w końcu ze mnie dumy - wyjawiłem jeszcze bardziej się rozklejając. - A teraz beczę jak baba, bo zabił moją ostatnią rodzinę.

- Masz rację, obierałeś niewłaściwe ścieżki, ale nie zostałeś sam. Może i nie jestem twoją prawdziwą rodziną, ale jeżeli chcesz, to jak się stąd wydostaniemy, to mogę zabrać cię do siebie i...

- Przestań - pokręciłem głową podciągając się do siadu. - Nie wyjdziemy żywi z TBI, a jeśli tak by się stało, to nie zasługuje na dom, na normalność, a już w szczególności na rodzinę. Wszyscy moi bliscy kończą tak samo.

- Nie możesz tak myśleć dzieciaku.

- Całe życie spędziłem właśnie tak - pokazałem rękami na celę. - Uwięziony w sidłach Wilsona Fiska. Teraz już przestałem wierzyć w normalność.

- Dam ci radę. Po prostu nie myśl już Pete - zaproponował starszy, cały czas siedząc przy mnie. - Prześpij się, ja tu będę.

I wtedy właśnie postanowiłem się wyłączyć. Przestałem cokolwiek sobie wyobrażać, a moja głowa zrobiła się pusta. Nie musiałem się ciąć, żeby uzyskać taki efekt, co było dla mnie tak dziwne, że aż przerażające, ale przyjemne. Zamknąłem oczy. Nie czułem już nic poza głębokim smutkiem, ale stało się odrobinę lepiej.

- Dziękuję Starkuś - wymamrotałem pod nosem, robiąc się coraz bardziej sennym.

- Jeszcze będzie dobrze, zobaczysz - te słowa usłyszałem już jakby z zaświatów. Nie dochodziły do mnie pewne informacje, tak więc zasnąłem w całym tym szajsie, mając koło siebie niewłaściwego wroga, a teraz może nawet przyjaciela.


___________________

Hello Peter :)

Trochę krótki rozdział, ale jedziemy już na resztkach benzyny w tym ff, więc zbliżamy się do końca ;)

Nie zdradzam więcej szczegółów, sami z resztą wkrótce się dowiecie.

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

WRONG ENEMYKde žijí příběhy. Začni objevovat