XXIII

530 57 76
                                    

~Peter Parker~

Pierdolony Stark jak zwykle wszystko zjebał. Już było dobrze, ale on musiał przeleźć, żeby przykryć mnie kocykiem. Super.

Agenci Tarczy złapali mnie w moim własnym domu, więc wiedziałem, że to była jego wina. Jeszcze ten list, który zostawił, żebym sobie przeczytał, jak się "spokojnie obudzę".

Przeanalizowałem, jak mógłbym zwiać Tarczy, lecz okazało się to niemożliwe dla pojedynczej jednostki, takiej jak ja.

Westchnąłem i spuściłem wzrok, nie mogąc gapić się dłużej na cieszącego się zwycięstwem mojego wroga.

Stojąc między czterema agentami w mieszkaniu, zastanawiałem się, gdzie podział się Kingpin? Przecież już od dawna obserwował mój dom i mógł na szybko coś zorganizować, żeby jego najlepszy najemnik nie został pojmany przez najbardziej zmodernizowaną jednostkę w Ameryce.

- I co Wrench, dalej jesteś taki pewny siebie? - zapytał w końcu Fury i podszedł do mnie, kierując mój podbródek w swoją stronę. - Niby przebiegły jak lis, ale zaufałeś niewłaściwej osobie.

- Jeśli mówisz o Starku, to i tak nigdy mu nie ufałem, nawet jak zgrywał tatusia roku - przerwałem mu.

- Nie o niego mi chodziło i dobrze to wiesz Peter.

- Nie mów mi po imieniu - warknąłem.

- Bo go mi zrobisz? Zabijesz mnie? Nie rozśmieszaj chłopcze.

- Wracając do tematu, chodziło o Kingpina?

- Można tak to ująć.

- Nic ze mnie nie wyciągniesz Fury.

- Jeszcze się przekonamy. Zabierzcie go do siedziby Tarczy. Tam poprowadzę dalsze przesłuchanie więźnia. Do tego czasu nikt nie ma prawa z nim rozmawiać. Przeszukajcie ten dom. Musi coś tu mieć na tego skurwysyna - polecił i opuścił moje mieszkanie.

Dwóch agentów pociągnęło mnie do wyjścia, nie zważając w ogóle na moją wrażliwość.

Wychodząc patrzyłem, jak wszyscy sąsiedzi obserwowali, co się działo. Zauważyłem ich zaszokowany wzrok na sobie i wiedziałem, że już nigdy nie będę tu mile widziany.

Po raz kolejny opuściłem głowę i zacząłem wewnętrznie krzyczeć. Skończyło się wszystko łącznie z moim życiem. Tego szef z pewnością mi nie podaruje.

Wsadzili mnie do jakiegoś opancerzonego wozu i zamknęli z czterema agentami. Siedziałem tam i nic nie mogłem zrobić. Zabrali moją broń, zabrali mój telefon, zabrali mój pas z rzeczami. Byłem bezbronny.

Jechaliśmy tak nie wiadomo ile, aż w końcu pojazd zatrzymał się, a mnie wyszarpano z niego, jak jakiegoś psa. Upadłem na ziemię, ale od razu podniosłem się i spojrzałem na nich wszystkich groźnie.

Raczej nic to nie dało, bo zostałem tylko pchnięty do przodu i zmuszony do pójścia wzdłuż korytarza podziemnej bazy Tarczy.

Po krótkim spacerku zamknięto mnie w przeszklonej klatce i ustawiono przed nią dwóch agentów.

Usiadłem na małej pryczy i schowałem głowę między rękami. Właśnie byłem zamknięty w najbardziej chronionej i utajnionej bazie, czyli ujmując to krócej - miałem przesrane.

Sam nie wiedziałem do końca ile czasu spędziłem w tej celi, ale na pewno więcej niż jeden dzień, bo zaczęło już burczeć mi w brzuchu.

- Hej, nie macie czegoś do jedzenia? - cisza. - Jestem głodny - kolejna martwa cisza. - No ej, przecież też jestem człowiekiem - po ten ciszy postanowiłem już odpuścić.

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now