XXXV

412 49 3
                                    

~Steve Rogers~

Szczerze niepokoił mnie ostatnio stan Tonego. Chodził przyćmiony, bez żadnych chęci do życia. Cały czas kogoś obrażał i wychodził, kiedy coś mu nie pasowało. Jeszcze nie tak dawno zachowywał się, jakbyśmy naprawdę byli jego rodziną.

Czasem znikał na całą noc, czasem siedział bez przerwy w warsztacie, a jak go widywaliśmy, to tylko wtedy, kiedy przyszedł coś w końcu zjeść. Najbardziej zaniepokoił mnie jednak fakt, że po akcji z zawalającym się budynkiem, znalazłem go nieprzytomnego w wannie.

Zależało mi na Tonym i dlatego tam poszedłem sprawdzić, jak się trzyma. I trzymał się kiepsko. Nigdy nie widziałem go w takim stanie i miałem nadzieję go już takiego nie zobaczyć.

Przez ostatni miesiąc on nie żył, on hibernował, licząc, że w końcu coś się zmieni. To wszystko musiało dziać się za sprawą tego chłopaka, którego ponoć jeszcze niedawno chciał wychowywać. Anthony Stark to dziwny człowiek. Raz jest wściekły na cały świat, raz chce adoptować dziecko zabójcę, a jeszcze kiedy indziej śpi w wannie napełnionej po brzegi zimną wodą w ubraniach. Nigdy go tak naprawdę nie rozszyfruję.

Siedziałem na kanapie między Wandą a Buckim, który teraz opierał się na mnie przysypiając, kiedy oglądaliśmy jakiś thriller akcji wybrany przez Natashę. Później na zakończenie dnia mieliśmy obejrzeć horror, ale większość już spała, więc po prostu wyłączyłem telewizor, strzepując sobie śpiących na mnie Avengersów i ostrożnie wychodząc z pokoju.

Chciałem sprawdzić, co w ogóle kombinował Stark, że nie widziałem go już cały dzień. Czasem martwiły mnie te jego odosobnienia, chociaż wiedziałem, że i tak mu nie pomogę swoją obecnością, postanowiłem spróbować. Byłem Kapitanem tej drużyny i nie mogłem pozwolić, żeby jedna osoba się ciągle wyłamywała. Nawet jeśli to był niezrozumiany przez społeczeństwo, uparty do bólu miliarder.

Lubił tego chłopca, fakt, ale dzieciak pracował dla najniebezpieczniejszego złola Nowego Yorku, a mieszkanie z nim byłoby cholernie niebezpieczne. Gdybym wtedy go złapał i nie pozwolił mu uciec, pewnie Wieża nie mogłaby już nigdy być bezpieczna.

Przejechałem się windą na piętro z warsztatem, gdzie nie można mi było wchodzić pod żadnym pozorem, jednak ja lubiłem ignorować ten fakt. Nie znalazłem tam Tonego, tylko burdel, taki jak zawsze, więc udałem się na jego prywatne piętro, gdzie również mieliśmy wszyscy zakaz wstępu.

Wszedłem pewnym krokiem do jego pokoju, ale go nie znalazłem. Rozejrzałem się jeszcze, a gdy faktycznie go tu nie było, zapytałem jego Al o co chodzi.

- FRIDAY, gdzie jest Tony?

- Anthonego Starka nie ma w Wieży już od dwudziestusiedmiu godzin - odparła sztuczna inteligencja, a mnie na chwilę zamurowało.

- Co on tyle robi poza Wieżą? - dopytywałem, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.

- Brak danych.

- Musisz coś wiedzieć! - krzyknąłem już lekko poddenerwowany. - Ty wiesz wszystko! Gdzie jest Stark?!

- Brak danych.

Westchnąłem, żeby się uspokoić, ale nie dałem rady, więc wywróciłem łóżko. Schowałem na chwilę twarz w dłonie i już chciałem postawić je z powrotem na miejsce, kiedy moją uwagę przykuł mały nadajnik, który pikał na czerwono. Wziąłem go do ręki i pospiesznie układając posłanie, tak jak było, wyszedłem z pokoju w stronę windy.

Wbiegłem do salonu, budząc prawie wszystkich i powiedziałem to, czego sam się dowiedziałem.

- Tony zniknął - zacząłem, a nagle Mściciele zaczęli mnie słuchać z uwagą, jak nigdy dotąd. - Został po nim tylko ten nadajnik - pokazałem urządzenie, kładąc je na stoliku.

- Co z tym robimy? - zapytał Banner wstając z ziemi.

- Nie mam zielonego pojęcia, co robić - odparłem i złapałem się za nasadę nosa. - Musimy go po prostu znaleźć.

~Peter Parker~

- Proszę... - wydukałem, zwijając się z bólu. - Nie mogę tego zrobić.

- W takim bądź razie to ja zrobię coś twojej ukochanej cioci - odparł wzruszając ramionami i wymijając mnie, jak gdyby nigdy nic.

- Nie! - krzyknąłem, dusząc się własną krwią. - Okej, zrobię to - dodałem ciszej, upadając już do końca na zimny beton. Nie miałem siły.

- Dobra, wstawaj, nie tego cię uczyłem - powiedział bez żadnych emocji i przesunął mnie lekko nogą.

- N-nie mogę, złamałeś mi żebra - odpowiedziałem ściszając głos.

- Nie kłam i wynoś się z mojego biura, póki jeszcze nie zrobiłem nic May.

Usiadł za biurkiem, nawet już na mnie nie patrząc, tylko grzebiąc coś w komputerze. Podniosłem się powoli i jakimś cudem złapałem równowagę, żeby wyjść z pomieszczenia.

Trzymając się jeszcze na nogach dotarłem do pomieszczenia Phila i opadłem bez sił na ziemię. Chłopak widząc to, podbiegł do mnie i pomógł mi przetransportować się w bardziej ustronne miejsce.

- Wiedziałeś o May - wycharczałem. - Wiedziałeś i nic nie powiedziałeś dupku - odkaszlnąłem, próbując się pozbierać.

- Ten dupek ratuje co teraz skórę - rzucił, podając mi wodę do picia.

- Nawet nie próbujesz zaprzeczyć. Nienawidzę cię.

- Nie mów już więcej, bo pogarszasz swój stan stary.

- Pobił mnie, bo nie chciałem mu przynieść tych jebanych reflektorów, jak obiecałem przed spotkaniem z ciocią. Potem gadałem ze Starkiem, który uświadomił mi, że w Rosji nie mieszkają tylko źli ludzie. Nie mogę zabić ich wszystkich.

- Nie pierdol już, tylko pij tą wodę - zarządał, a ja się nie sprzeciwiałem. Wychyliłem pół butelki, po czym podał mi jeszcze jakieś pudełko. - Zjedz, musisz zregenerować siły przed wykonaniem zadania.

- Mam połamane żebra Phil - powiedziałem patrząc na warzywka z kurczakiem. Niby one miały mi pomóc.

- Słuchaj, przyplątałeś się do mnie, oddaję ci mój obiad, pomagam Ci, więc nie narzekaj i wpierdalaj co masz, bo mogę cię stąd wyjebać na zbity pysk - wkurzył się, waląc pieścią w stół. - Jesteś tu tylko dlatego, że moja mama cię lubi i nie miałbym serca jej tego robić.

- Od kiedyś ty się taki odważny zrobił, co? - zapytałem, podnosząc się lekko, żeby złapać powietrza.

- Od kiedy nie zbierasz już wszystkich laurów i wiem, że mnie nie zabijesz, bo jesteś tylko słabą sierotą, która tęskni za swoją ciotunią. Uważaj, bo będzie mi przykro... Peter.

Tego już było za dużo. Wstałem nie zważając na ból w klatce piersiowej i przywaliłem w tą jego buźkę, rozwalając mu przy okazji nos. Potem upadłem na ziemię bez sił.

Chłopak osunął się po ścianie na ziemię, a ja przymknąłem powieki.

- To nie oznacza, że jestem słaby i, że możesz wypowiadać moje imię.

Potem tylko odetchnąłem i wstałem, wychodząc, a raczej wytaczając się z pomieszczenia. Nie wiedziałem, co mam teraz robić, gdzie zjeść, żeby odzyskać siły. Nie mogłem od tak kupić coś w sklepie, bo szukała mnie policja, FBI, Tarcza i pewnie pełno innych organizacji, które chciały mnie tylko posłać do więzienia na resztę życia.

Zjebałem swoje życie i doskonale o tym wiedziałem. Wiedziałem, że od tego już nie ma odwrotu.

Zaszedłem tak daleko, jak pozwoliły mi nogi, czyli do końca korytarza. Otworzyłem pierwsze lepsze drzwi, spadając na podłogę. Nie mogłem już utrzymać równowagi. Nie mogłem tego powstrzymać. Jednocześnie miałem świadomość, że nikt mi nie pomoże, że zostałem sam ze sobą, zupełnie tak, jak dawniej.

Zdawałem sobie sprawę, że Kingpin nie odpuści, a i tak chciałem go przekonać, że to zły pomysł, a zrzucanie bomby tylko pogorszy sprawę. Czy ja faktycznie zmiękłem?

______________________

Hello Peter :)

To tylko ja powróciłam. Może i rozdziały nie będą tak jak wcześniej, ale póki co enjoy ;)

Miłej pory dnia, w której czytacie <3

WRONG ENEMYHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin