XXVII

524 56 41
                                    

~Peter Parker~

Obudziłem się w zupełnie obcym mi miejscu. Łóżko było zbyt miękkie, ściany zbyt białe, a meble zbyt nowe, jak na moją starą syfiarnię. 

Poderwałem się do siadu i dostrzegłem, że nie mam na sobie tej szarej, poniszczonej i podartej koszulki, tylko jakąś nową i nieużywaną.

Rozejrzałem się po otoczeniu, a w mojej głowie zrodziło się tylko jedno pytanie. Czy ja umarłem? Wszystko wokół mnie dawało znać, że tak właśnie było. Tylko czy mi po śmierci należał się właśnie odpoczynek, a nie męki w piekle?

Odetchnąłem głęboko i przymknąłem powieki, na nowo je otwierając. Wtedy dostrzegłem, że rama łóżka jest do siebie przymocowana gwoźdźmi, więc dzięki swojej sile wyciągnąłem jeden i przejechałem nim po swoim przedramieniu.

Gdy zobaczyłem cieknącą krew i poczułem upragniony ból, mogłem w końcu się rozluźnić. Jednak żyłem.

Zacząłem łączyć fakty i przypomniałem sobie, że ostatnie, co zrobiłem, to wykonałem telefon... do Kingpina.

Natychmiast wytarłem krew o koszulkę, uświadamiając sobie, gdzie właśnie się znajdowałem. Przecież oczywistym było, że nie zabierze mnie do mojego mieszkania, które obserwowało teraz pełno agentów Tarczy, ani do TBI, bo wiele ciekawskich i wścibskich oczu mogłoby go zobaczyć i pomyśleć, że stał się zbyt miękki. Dlatego wylądowałem w jego domu.

Powoli wstałem i zachwiałem się, po czym stwierdziłem, że może jednak się położę. Nic nie jadłem od trzech dni, a do tego przywalono mi parę razy i wyciąłem sobie jeszcze nadajnik. Przypominając sobie o tym, zerknąłem na swoje udo, które było starannie opatrzone. Dbał o mnie?

Nic już nie rozumiałem. Najpierw mnie katował, karcił i kazał trenować, potem gdy go potrzebowałem zostawiał mnie ze swoim cierpieniem samego, a teraz nagle zabrał mnie do wypasionej willi i mi pomógł? Coś tu nie grało. 

Nagle w pokoju pojawiła się wielka sylwetka Kingpina. Wzdrygnąłem się i odsunąłem do tyłu, jak tylko to było możliwe.

- Naprawdę? - zapytał patrząc na usmarowaną we krwi koszulkę i gwóźdź w mojej ręce. - Zostawić cię na chwilę samego - westchnął i podszedł bliżej łóżka.

- N-nie rozumiem cię - zacząłem, lecz on od razu zmienił temat.

- Przyniosłem ci tylko coś do jedzenia - powiedział i podał mi talerz z jakimiś pysznościami.

Najchętniej rzuciłbym się na nie, bo nie próbowałem nigdy bekonu z jajkiem sadzonym i dodatkowo byłem mega głodny, ale postanowiłem się powstrzymać.

- Czego ode mnie chcesz? - rzuciłem patrząc mu w oczy.

- Na razie niczego. Musisz wrócić do formy, więc radziłbym ci to zabrać - odparł patrząc na naczynie.

Niepewnie odebrałem talerz, a wtedy on chwycił mnie za rękę i wygiął ją tak, żeby zobaczyć ranę. Wyszarpałem się jednak spod jego uścisku i usiadłem po turecku, zaczynając spożywać posiłek. 

- Gdzie twoi agenci? Nie kazałeś im czasem mnie pilnować, żebym cię nie zabił, czy coś? - zapytałem, odkładając puste naczynie.

- Stoją przed domem. Poza tym tutaj nic mi nie grozi. To inteligentny dom.

- Jakbym słyszał Starkusia - prychnąłem i odwróciłem wzrok.

Wtedy niespodziewanie złapał moją szyję i zaczął mnie dusić. Kiedy brakowało mi już powietrza, puścił ją i pociągnął tym razem za koszulkę.

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now