X

899 74 70
                                    

Latałem bez celu po mieście już od kilku godzin i zastanawiałem się, co robi Wrench. Nie znałem jego prawdziwego imienia i trochę mnie to irytowało. No cóż, nie mogłem mieć wszystkiego.

W zasadzie, to nie za bardzo rozumiałem, dlaczego mi na nim tak zależy, ale on był jedyną osobą, po śmierci Pepper, wobec której żywiłem jakieś bardziej miłe uczucia, niż nienawiść. Bo nie byłem zły na dzieciaka. W końcu nie wybiera się swojego losu, a on faktycznie miał w sobie coś innego. Wydawał się dobry. 

Kiedy już po którymś okrążeniu miałem wracać do Wieży, coś, a raczej ktoś zwrócił moją uwagę.

Zleciałem w dół i ujrzałem chłopaka, który leżał na dachu bez sił. Nie wiedziałem, czy mam zareagować, więc przycupnąłem na wyższym budynku i postanowiłem najpierw go trochę podsłuchać. Nic nie mówił, ale liczyłem, że w końcu powie coś sam do siebie. Przecież każdy tak robi. 

Niedługo potem otrzymałem to, czego chciałem. 

Wrench wstał powoli z dachu, lecz upadł na niego z powrotem. Coś było nie tak.

- Mogłem się kurwa nie odzywać - rzucił i wrócił do pozycji leżącej. - Teraz sobie tutaj poleżę, aż nie umrę z głodu - zaśmiał się. - Super.

Zastanowiłem się chwilę, o co mogło mu chodzić, jednak doszedłem do wniosku, że to na sto procent sprawka Kingpina. Pewnie tak na prawdę nie kochał dzieciaka i zrobił mu jakąś krzywdę. 

Patrzyłem z bezpiecznej odległości, jak próbuje nieudolnie zatrzymać ból, paląc papierosa. Normalnie najlepszy sposób, o jakim słyszałem. 

Nagle stało się coś, czego się nie spodziewałem. Ten sam Wrench, który był twardy i nie ugięty, zaczął płakać na moich oczach. 

Chciał się skulić, lecz syknął tylko przeciągle i złapał się za brzuch.

- Co ja wam kurwa zrobiłem?! - jęknął. - No co?!

Wiedziałem, że muszę jakoś zareagować, tylko jeżeli się mu pokażę, wystraszy się i będzie po wszystkim.

~Peter Parker~

Starałem się odwrócić myśli od dzisiejszych i wczorajszych wydarzeń. Nieudane zabójstwo, uprowadzenie przez Starka, jakaś nagła dobroć z jego strony i na sam koniec, wisienka na torcie, czyli lanie od Kingpina. 

Jednak ja wiedziałem, że ten jebany miliarder nawet się mną nie przejął. On interesował się wyłącznie sobą i nic poza tym. 

Nie znajdując teraz lepszej roboty, wyciągnąłem sobie papierosa i zapaliłem go. Gdy tylko dym wypełnił moje płuca, poczułem ulgę. Takie trujące, a takie przydatne. 

Wypuściłem powietrze razem z unoszącym się do góry szarym kłębkiem.  

Nie czułem już bólu brzucha, a jedynie ten w nogach. Nie byłem też do końca pewien, czy szef nie zmiażdżył mi czasem kości, jednak olałem tą myśl. Po prostu skupiłem się na swoim "tu i teraz". 

Tylko miałem jeden problem. Nie umiałem sobie poradzić. Ja Wrench, byłem bezradny wobec cierpienia, które w końcu stało się nieodzowną częścią mojego życia. 

Kiedy po policzku spłynęła mi łza, zacząłem płakać. I tak nikt mnie nie widział, więc dlaczego miałem hamować swoje prawdziwe emocje? Nie chciałem tego, ani o to nie prosiłem. 

Nieoczekiwanie usłyszałem jakieś dźwięki nieopodal. Szybko otarłem łzy i zerwałem się na nogi, mimo iż prawie od razu upadłem.

- Spokojnie, bo jeszcze sobie coś zrobisz - usłyszałem znajomy głos za sobą.

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now