XXXI

451 44 22
                                    

Upadłem na kolana. Dlaczego to musiało być aż takie trudne? Przecież zostało mi już tylko go zabrać do Kingpina. Ten człowiek zniszczył mi życie i powinien za to zapłacić.

Westchnąłem ciężko i wstałem, przecierając twarz. Potem podrzuciłem pod łóżko fałszywy trop, żeby zmylić Avengersów. Nie mogli przecież od razu się domyślić, że to ja, a w końcu Starkuś miał wielu wrogów.

Usiadłem na łóżku, szukając w pokoju czegoś, co mogłoby skutecznie skrępować ręce miliardera. Po chwili stwierdziłem, że do tego zadania najbardziej nada się krawat, więc wystrzeliłem w jego stronę sieć, żeby przyciągnąć go do siebie.

Skutecznie związałem dłonie starszego za plecami i spróbowałem go podnieść. Był trochę ciężki, ale miałem super siłę i dla mnie to był pikuś. Przerzuciłem sobie jego tułów za plecami, po czym otworzyłem okno.

- FRIDAY, usuń wszystkie nagrania z moim udziałem dzisiaj.

- Już się robi - po chwili usłyszałem wiadomość zwrotną. - Nie ma cię już w bazie danych.

- Super.

Naciągnąłem maskę i wystrzeliłem sieć, która zaczepiła się na budynku obok. Doskonale wiedziałem, po których ulicach mam się poruszać, żeby nie uchwyciły mnie kamery. Znałem to miasto jak własną kieszeń.

Przemieszczałem się tak i myślałem o Starkusiu. Coś za szybko mi poszło to porwanie. Myślałem, że będę musiał walczyć albo coś wykombinować, żeby rozdzielić Avengersów, a tu proszę bardzo. Tony podany mi, jak na tacy.

Dotarłem na przedmieścia. Jeszcze tylko jeden zakręt i miałem być w domu Kingpina. Jednak spojrzałem na wiszące bezwładnie na moim ramieniu ciało i zatrzymałem się na chwilę.

Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie, co ten człowiek zrobił dla mnie. Pokazał mi dobroć i to uczucie, jakbym był kochany. To nierealne uczucie... Tylko potem mnie zdradził. Dzięki niemu Tarcza dowiedziała się, gdzie mieszkałem i złapała mnie w moim własnym domu.

Z pod mojej powieki wypłynęła pojedyncza łza, której i tak nikt by nie zauważył przez maskę.

Ruszyłem dalej. Nie mogłem się nad tym dłużej rozwodzić. Im więcej czasu spędzałem na zastanawianiu się, tym bardziej się rozmyślałem. Musiałem po prostu wykonać zadanie i tyle.

Zeskoczyłem na ziemię i przebiegłem przez ulicę. Wszedłem na odpowiednie podwórko i otworzyłem drzwi wejściowe. Potem rzuciłem ciało Starkusia na ziemię, a gdy tylko Kingpin usłyszał szum, od razu przybiegł zobaczyć, o co chodzi.

- Wesołych świąt - rzuciłem i ruszyłem w stronę mojego pokoju.

- Stój - polecił szef, a ja musiałem odwrócić się w jego stronę. - Jestem z ciebie dumny Wrench.

- Ale...

- Nie ma żadnych "ale". Spisałeś się.

- Em, dziękuję szefie - odparłem z lekkim niedowierzaniem. Nie pamiętałem nawet, kiedy ostatni raz słyszałem takie słowa.

Miałem już zniknąć, gdy usłyszałem, że miliarder się budzi.

- Co jest do kurwy?! - wrzasnął i odsunął się do tyłu tyle, na ile pozwoliła mu ściana. - Peter? Co się dzieje?!

- Nie jestem Peter do cholery - przypomniałem mu i odwróciłem się, żeby spojrzeć na niego.

- Widzę, że próbujesz się dogadać z moją własnością - wtrącił Kingpin.

- "Własnością"? - zapytałem wściekle. - Czyli tym dla ciebie jestem? Jebaną rzeczą?!

- Opanuj się Wrench. Mam dość tych twoich wybuchów.

WRONG ENEMYWhere stories live. Discover now